Od grafiki i rysunku do malarstwa — taką drogą rozwoju pokonał absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Kijowie, a teraz już polski artysta — Georgiy (Jerzy) Szerstobitow. Urodził się w 1951 r. w Kijowie. Malarz od wczesnych lat interesował się sztuką, szczególnie rysunkiem, studiował na wydziale Grafiki Książkowej. Ilustrował wiele książek, brał udział w wystawach w Polsce, Gruzji, Bułgarii, Słowacji, a także na Ukrainie i w Rosji. Przymusowe przesiedlenia, rozwój kreatywności i szlachetny cel wystawy — to wszystko omówiliśmy z artystą na jego finisażu RETROSPEKCJE.
Gratuluję Panu! Naprawdę piękna wystawa. Jednak obrazy bardzo się różnią między sobą tak stylem, jak i tematem. Czym kierował się Pan zbierając swe prace przy organizacji wystawy?
Jerzy Szerstobitow: Dziękuję. Oczywiście miałem kilka pomysłów. Najpierw chciałem zrobić wystawę pod nazwą „GUŁAG”. Jednak jest to bardzo trudny temat, który wymaga dużo czasu i odpowiedzialności. Temat jest bardzo szeroki, ja bym nawet powiedział, że jest straszny i krwawy. Oprócz tego mam jeszcze niegotowe prace na tę wystawę. A muszę przygotować się jak najlepiej. Dlatego mam nadzieję, że zobaczymy ją później. Dzisiejsza wystawa jest skomponowana z różnych obrazów wykonanych w latach 1970—2015. Mam nawet jedną grafikę z 1968r. Widoczne jest, że prace są różnorodne pod względem techniki, tematyki oraz moich własnych podejść do ich tworzenia. Nie ma etalonu, nieprzerwanie eksperymentuję, próbuję czegoś nowego.
Mieszka Pan w Polsce od lat 90. Co było powodem przeprowadzki?
To był zbieg okoliczności. Po prostu musiałem wyjechać. Złożyło się na to kilka przyczyn. Skończyłem studia w Instytucie Sztuki w Kijowie, który teraz już jest akademią. To był 1985 rok, a lata 90. były bardzo trudne ekonomicznie. Nie było pracy w dziedzinie grafiki książkowej, moje dzieci miały problemy ze zdrowiem, próbowano mnie zabrać do Czarnobyla do pracy itd. To wszystko przyczyniło się do podjęcia decyzji o przeprowadzce.
Czym się Pan dzisiaj zajmuje oprócz malarstwa?
Zajmuję się tylko malarstwem. Jest to moje życie. Od 4 lat mieszkam w Łańcucie, jest tu dużo pięknych miejsc wartych przeniesienia na papier. Naprawdę bardzo się z tego cieszę. Otworzyłem już tam Galerię Sztuki „Papa Georgio". Uważam, że sztuka nie ma granic i ograniczeń. Każdy musi chociażby spróbować ją osiągnąć.
Pana córka - Olga - poszła w Pana ślady. Czy Pan jakoś ją do tego zachęcał?
Jestem malarzem, moja żona Antonina zajmuje się malowaniem ikon. W takim układzie Olga zamiast zabawek miała nieograniczony dostęp do farb i dużych formatów papieru. Spędzając dzieciństwo w środowisku artystycznym Kijowa, stała się samorodną malarką od urodzenia. Zrozumieliśmy to, gdy miała osiem lat. Wtedy jej prace (portrety) zostały wybrane na wystawę sztuki dziecięcej w Paryżu. Po tym wydarzeniu zrozumiałem, że jest to jej powołanie. W takim przypadku nic nie mogłem zmienić. Ale i też nie chciałem!
Ma Pan dużo obrazów powiązanych z Ukrainą. Czy są one dzisiaj na wystawie?
Niestety, mam jedną grafikę powiązaną z Czarnobylem. Jej główny bohater po prostu leży. Jest on w takiej sytuacji, że nic nie może zmienić. Dlatego leży. Nazywam to beznadzieją.
Każda Pana wystawa ma cel charytatywny. Dzisiejsza będzie pomagać Fundacji Wzrastania i Domowi Dziecka w Rakszawie. Zapowiedział Pan nawet, że podejmie się sportretowania każdej osoby, która zechce wydać pieniądze na ten szczytny cel. Skąd się wziął ten pomysł?
Przy każdej okazji — zawsze biorę udział. Jeżeli ktoś prosi, abym oddał swój obraz na aukcje, to oddaję. Z mojej strony nigdy nie było odmowy. Bo jest to szlachetny cel. Wiem, że dzieci naprawdę potrzebują pomocy. Wiem także na co pójdą zebrane na licytacji pieniądze. Na przykład dzisiaj udało się uzyskać 1150 złotych. Chcemy oddać je dla Domu Dziecka. Jego kierownictwo zapowiedziało, że całość zostanie przeznaczona na zajęcia pozalekcyjne dla podopiecznych. Jest to zwykła pomoc. Zwykła ludzka pomoc.
Chciałabym jeszcze wrócić do Pana twórczości. 40 lat ciągłej pracy — to spore doświadczenie. Czy mógłby Pan coś poradzić młodym artystom, malarzom? Może ma Pan jakiś osobiste porady dla tych, którzy dopiero zaczynają swoją drogę w świecie sztuki?
Najprostsza porada jest moim mottem: jadący rower — nigdy nie pada. Trzeba ciągle pracować. I tylko wtedy można do czegoś dojść. Nie zatrzymywać się, nie zwracać uwagi na problemy. Kiedy przyjechałem do Polski, to nie miałem nadziei, że będę żyć z malarstwa. Ale udało mi się! Teraz żyję i zarabiam sztuką. Rysuję i sprzedaję. Życzę tego wszystkim. Życzę, aby praca i pasja były dla nich synonimami.