Każda passa kiedyś się kończy. Finisz dobrej smuci, a złej raduje. Nieco inaczej jest przy okazji przełamania Asseco Resovii, bo napisać, że pierwsza wygrana w sezonie cieszy, to jak nic nie napisać. Huk spadającego z serc właścicieli, zawodników i kibiców kamienia mógłby przyprawić o zawał serca nawet głuchego.
Po wyjazdowym meczu z PGE Skrą Bełchatów oraz domowym z ZAKSĄ Kędzierzyn Koźle widać było poprawę w grze rzeszowian. Do zwycięstwa brakowało skuteczności w końcowych fragmentach setów oraz, zwłaszcza w przypadku tego drugiego spotkania, zwykłego, sportowego szczęścia. Postawienie się podopiecznych Gheorghe Cretu rozpędzonemu liderowi z Opolszczyzny napawało optymizmem. Thibault Rossard stał się samozwańczym liderem kończąc większość trudnych piłek, w czym wtórowali mu Damian Schulz wraz z dobrze blokującym tego dnia Marcinem Możdżonkiem. To jednak nadgarstek francuza, wyginający się pod każdym możliwym
( i dla zwykłego śmiertelnika niemożliwym) kątem sprawiał, że ostatnia drużyna ligowej tabeli przegrała z jej liderem dopiero po trzech godzinach gry, w piątym secie, i to 18-20.
Pozostawione w hali imienia Jana Strzelczyka przez Asseco Resovię wrażenie dochodzenia do zakładanej przed sezonem formy, na całe szczęście, nie było złudne. Ósma kolejka i starcie
z Lotosem Treflem Gdańsk przyniosło pierwsze(!) w tym sezonie zwycięstwo rzeszowian. W końcu na parkiecie widać było drużynę, która wie, po co na niego wyszła. Kończący wszystko Schulz zagrał na nosie byłemu klubowi i zdobył statuetkę MVP dla najlepszego zawodnika spotkania oraz walnie przyczynił się do wywiezienia przez siedmiokrotnych Mistrzów Polski kompletu punktów
z miasta Solidarności. Fakt faktem - drużyna Andrei Anastasiego nie jest faworytem tegorocznych rozgrywek, ale po kompromitujących porażkach klubu z Podpromia z Aluronem Wartą Virtu Zawiercie czy GKS-em Katowice, wygrana z ligowym średniakiem wywołuje na twarzy większy uśmiech niż zapach świeżo upieczonej szarlotki w zimowy wieczór.
Nad tym, aby posępna mina kibica siatkówki z Rzeszowa zmieniła się w radosną, trener Georghe Cretu wraz z drużyną solidnie popracował. Pomysł taktyczny wpajany przez rumuńskiego szkoleniowca na treningach widoczny jest gołym okiem. Rozegranie nie ogranicza się li tylko do skrzydeł - w końcu Redwitz z Shojim, przy konstruowaniu akcji, korzystają
z ogromnego(dosłownie i w przenośni) atutu zespołu, jakim są środkowi. Dzięki temu przyjmujący nie są nadmiernie eksploatowani, co sprawia, że stać ich na więcej w dalszych fazach spotkania.
Do tego dochodzi potencjał w bloku oraz szybsze i bardziej zorganizowane poruszanie się po parkiecie. Zawodnicy sprawiają wrażenie lepiej skomunikowanych, rozumiejących się w trakcie gry. Zaangażowanie i walka o każdy centymetr boiska połączone z efektywniejszym i bardziej równomiernie rozłożonym konstruowaniem akcji - dokładnie tego w grze "pasów" brakowało.
I właśnie te uśpione elementy obudził Cretu.
Grzechem śmiertelnym jednakże byłoby zachłyśnięcie się jednym wygranym meczem. Liga jest długa i nie bierze jeńców - dobra pozycja przed fazą play-off wymaga konsekwentnego punktowania, zwłaszcza, gdy po ośmiu kolejkach ma się na koncie cztery "oczka" dające przedostatnie miejsce. Już dzisiaj, w piątek będzie jednak okazja, aby dorobek powiększyć - Resovia podejmie we własnej hali akademików z Olsztyna w spotkaniu, w którym zdobycie pełnej puli jest obowiązkiem. Dlaczego? Bo widać, że plan trenera Cretu działa. I nie jest to subiektywna, życzeniowa obserwacja, a obiektywna, poparta wymiernymi rezultatami rzeczywistość. Tak jak chciałem ponad tydzień temu, aby rzeszowianie zaczęli grać w siatkówkę, tak teraz chcę, aby poszli za ciosem i kontynuowali marsz w górę tabeli. Wtedy się udało. Teraz wierzę, że też. I mam do tego, w odróżnieniu od stanu na początek listopada, mocne podstawy.
Autor fotografii: Monika Pliś