O uwagę współczesnego odbiorcy walka jest zawzięta. Niektóre obszary mediów, ale i zwykłych firm pozwalają sobie nawet na manipulację. Co więcej, to obraz, film, grafika itp. są dominantą skupienia uwagi potencjalnego widza. To jak w takim razie magia żywego słowa jest w stanie obronić się przed falami obrazów migoczących na szklanych ekranach telewizorów i smartfonów? Czy publiczność teatralna jest świadoma swojej ważności bądź co jest siłą przyciągania widzów rzeszowskiego Teatru Przedmieście w czasach społeczeństwa informacyjnego? O publiczności teatralnej w rozmowie z Pauliną Grys opowiada założycielka, dyrektorka i aktorka Teatru Przedmieście, Pani Aneta Adamska.
Jakie motywacje kierują widzem do przyjścia do teatru?
Teatr jest odwieczny. Już Hipokrates zalecał człowiekowi, oprócz leków, w pierwszej kolejności dwie tragedie i dwie komedie. Wtedy człowiek mógł doświadczyć czegoś ważnego, nazywało się to katharsis – oczyszczenie. Jeśli od czasu do czasu ktoś podda się temu, to w życiu jest mu lżej. Teorii, dlaczego ludzie chodzą do teatru jest wiele np. Juliusz Osterwa powiedział, że teatr jest dla tych, którym nie wystarcza Kościół. Z kolei Tadeusz Kantor twierdził, że do teatru nie wchodzi się bezkarnie. Wydaje mi się, że jak ktoś przychodzi już na spektakl, to powinien wychodzić nieco odmieniony.
Teatr, jak wiadomo, pozwala na realne spotkanie na linii aktor-widz. Czy to żywe doświadczenie jest siłą oddziaływania aktora na publiczność teatralną i jeśli taka siła istnieje, to czy ona właśnie jest źródłem zachęty bądź obrzydzenia widza do stania się bywalcem teatru?
Może tak. Popatrzmy na kino. Tam jest innego rodzaju przeżycie. Myślę, że jest ono bezpieczniejsze, a w teatrze wręcz przeciwnie. Teatr jest dla tych, którym czegoś więcej w życiu potrzeba. Odnosi się to zarówno do aktorów, jak i publiczności. To jest głęboka potrzeba spotkania z drugim człowiekiem. Być może w podobnej sytuacji, w której my jesteśmy. Wszystko po to, by sprzeciwić się samotności. Takie bezpośrednie przeżycie w bliskości z człowiekiem, który oddycha i my czujemy ten oddech, powoduje, że możemy się w tej bliskości odnaleźć. Tak jest łatwiej żyć.
Na dzisiejszym rynku możemy dostrzec dużą konkurencję ze strony nowych mediów – YouTube’a czy Netfix’a. Czy w takiej sytuacji teatr, a ściślej reżyser decyduje się na rezygnację ze swojej wizji działania na rzecz walki o widza i przypodobania się jego gustom?
Mogę mówić tylko w swoim imieniu. Wydaje mi się, że tym, co może przyciągać widza jest właśnie osobność, czyli coś kompletnie innego niż to, co jest dookoła. Uważam, że całkowicie trzeba iść pod prąd i w tym właśnie jest siła. Z mojego doświadczenia wiem, że widownia jest pełna, niemal zawsze, gdy spektakl robię z serca, od siebie.
A Pani tworząc spektakl myśli o jego odbiorcach?
Nie. Gdybym myślała, nie brałabym takiej nieczytanej i zapomnianej literatury. Na przykład „Faust” Goethego, który napisany jest na 600 stronach i to wierszem. Nie łatwe zadanie. Przyznam, że sama niektóre fragmenty pominęłam na rzecz znalezienia idei i głównego wątku. To jest literatura, której nie czyta się do poduszki. Zatem to jest wyzwanie. Wyzwanie dla twórców i odbiorców. W życiu to, co wartościowe nigdy nie przychodzi łatwo. Z tej przyczyny sądzę, że widz, który z początku może czuć się zagubiony w innej przestrzeni, języku, to tak naprawdę nie ma znaczenia. Gdyż w trakcie stopniowo odkrywa, że to jest jego świat i zaczyna rozumieć. Jednak to zrozumienie wiąże się z pewnego rodzaju wysiłkiem. W następstwie tego przychodzi satysfakcja i uświadomienie, co ważne i ważniejsze. Z czym się zgadzam, a z czym nie. Chciałabym, żeby po spektaklach, które wystawiamy ludzie wychodzili jakoś przemienieni. Niezależnie od tego czy spektakl dotyka ważnych spraw czy nawiązuje do idei terapii śmiechem.
Zygmunt Bauman, socjolog i filozof, twórca pojęcia „płynna nowoczesność”, prof. nauk humanistycznych nazwał współczesnego odbiorcę mediów surferem, którego cechuje powierzchowność spojrzenia i niezdolność do głębszej refleksji. Czy według Pani odbiorca teatru wpisuje się w to spostrzeżenie?
Tak bardzo ogólnie patrząc na społeczeństwo, szczególnie to młodsze pokolenie, na pewno tak jest. Sama dostrzegam, że nasza publiczność to jest jednak średnia wieku powyżej 40 lat, a te młodsze osoby stanowią, powiedziałabym, elitarną mniejszość. Jednak myśląc o tym, że widz współczesny jest bardziej powierzchowny czy nie poddaje się głębszej refleksji, to jest ogólne pojęcie. Często gramy dla młodzieży. Pomimo tego, że są to trudne rzeczy. Jeżeli z 80 osób na sali 5 coś poczuje, to wierzę, że ma to sens. Teatr był zawsze elitarny. Podobnie jest z muzyką. Większość ludzi słucha lekkiej muzyki, a tylko nieliczni chodzą do filharmonii, tak samo traktujmy teatr. On nie jest dla każdego. Dobry teatr powinien jednak być wymagający myślą. Powinien wymagać od twórców i od widza niebłahego spotkania.
A co Pani myśli o organizowaniu dyskusji z widzami po spektaklu? Czy to dobra konfrontacja w celu zacieśnienia głębszej relacji z widzem i umożliwienie mu zrozumienia komunikatu wysyłanego ze sceny?
Sądzę, że spektakl powinien mówić sam za siebie. To powinno być wystarczające. Nie zawsze lubię te spotkania po spektaklach. One są przyjęte u nas w teatrze, ponieważ taki jest rodzaj teatru - teatru kameralnego. Na spotkanie z widzami zwykle wychodzi aktor, który jest w lepszej kondycji, w konkretnym dniu, ponieważ szybkie „wejście w swoje buty”, a pozostawienie granej postaci jest bardzo wymagające psychicznie i fizycznie od aktora. W ogóle dyskusje o teatrze są ciekawe i powinny odbywać się jak najczęściej. Jednak nie uważam, by to powinno być dopełnieniem spektaklu. Myślę, że np. aktor w zasadzie nie ma potrzeby o tym rozmawiać, bo on już wszystko co chciał, przekazał. Jeżeli musi coś wyjaśniać, to znaczy, że czegoś może nie dograł. Dla samego przeżycia w teatrze, to spektakl powinien być wystarczający.
Czy publiczność Teatru Przedmieście potrafi rozmawiać o sztuce?
Potrafi. Mam chyba najlepszą publiczność w mieście. Właściwie, to jestem pewna, że mam najlepszą publiczność w mieście. Po pierwsze dlatego, że ja nie mam żadnej publiczności naganianej. To nie są żadne zakłady pracy, nikt nie chodzi i nikomu nie wciska biletów. Nie twierdzę, że tak się dzieje w innych teatrach. Natomiast takie praktyki są stosowane i dobrze. Niemniej, nasz zespół nie ma na to czasu, ludzi i środków finansowych więc publiczność, która do nas przychodzi, to są osoby, które z własnej nieprzymuszonej woli i zainteresowania znajdują nasz teatr. Przychodzą kilkakrotnie i odnajdują się w tym miejscu. Można powiedzieć, że w alternatywnej rzeczywistości i chcą być przez moment jej częścią. Nie tylko obejrzeć spektakl, ale z nami porozmawiać, a nie rzadko zdarza się, że chcą rozmawiać o wydarzeniach kulturalnych w mieście. Bardzo często tak bywa, że traktują nas jako osoby mające coś rzetelnego do powiedzenia. Głównie przez to właśnie, że jesteśmy związani z teatrem.
Jaka publiczność jest najgorsza? Jakiej by Pani nie chciała na widowni?
Nie wiem czy istnieje rodzaj najgorszej publiczności. Choć mam wrażenie, że to byłaby publiczność z przymusu. Chociaż niemałym wyzwaniem, było by granie przed takimi widzami. Wtedy należałoby ich do siebie przekonać, by poszli za nami. Raz mi się zdarzyło grać taki spektakl w ciągu tych 18 lat, w którym mieliśmy poczucie kompletnej ściany. W takich sytuacjach trzeba walczyć o uwagę widza. Nie można rezygnować. To była bardzo duża publiczność i za młoda na ten temat. Pamiętam to, bo spektakl trwał 50 minut , a my walczyliśmy 40 minut. Trójka najbardziej doświadczonych aktorów grała trudną historię małżeństwa w czasie wojny. Ta nasza publiczność, młodzież rozmawiała przez cały czas. Bardzo ciężko nam się grało, ale na ostatnie 10 minut nagle stał się cud. Przebiliśmy się do tych ludzi. Na te ostatnie 10 minut wchodziła na scenę bardzo niedoświadczona, młoda, fajna dziewczyna, która grała córkę tego małżeństwa. W zasadzie był to epizod, ale taki epizod, który zwieńczał tę całą historię. Podczas tego końcowego momentu była cisza jak makiem zasiał. Okazało się, że ta walka, nasza wspólna, ciężka praca przyniosła efekt i to jest cudowne. Myśmy wspólnie ten brak skupienia publiczności przezwyciężyli, bo zaczęła nas słuchać. Stopniowo coraz bardziej. Po prostu wkręcili się w tą historię, a później potwierdziły to brawa. Zatem, to są ciekawe rzeczy. Nie można odpuszczać, tylko przykuwać wzrok i uszy widza do siebie. Należy pamiętać, że publiczność nie jest od razu przychylnie nastawiona. Nie zadowala się byle czym. Trzeba ich zaskoczyć i być bardzo uczciwym wobec drugiego człowieka. Nie wystarczy tylko zatańczyć, zaśpiewać i pomachać ręką, trzeba dać z siebie coś więcej.
Jaka w takim razie powinna być sztuka teatralna, by zainteresowała widza?
Cały czas się zastanawiam. Jednak, wydaję mi się, że dotykająca prawd uniwersalnych. Taka, żeby widz poczuł, że to jest o nim. A jak zrobić żeby poczuł, że jest o nim ? Zrobić o sobie. Ja „Fausta” zrobiłam o sobie. Mimo, że tam nie ma tego dosłownie powiedzianego i właśnie dlatego, że jest o mnie, to jest prawdziwe.
Skąd Teatr Przedmieście czerpie witalność ?
Każdy zespół teatralny może w innym czasie to odkrywa, ale nasz zauważył to całkiem niedawno. Mianowicie, że faktycznie tą energię dostaje się od widza. Zdaję sobie sprawę z tego, że widz jest bardzo istotny. Nie tak dawno graliśmy spektakl pt. „Kroniki podwórkowe” w dziwnym dla nas terminie, bo w piątek, a zwykle jest to sobota lub niedziela. Wyjątkowo nie było dużo ludzi, ponieważ widownia stanowiła około20 osób. Mimo tego, to był cudowny spektakl. Mam takie poczucie, że aktor musi lubić ludzi. Tak samo jak przedszkolanka, powinna lubić dzieci. Aktor musi być człowiekiem nastawionym na dawanie, który lubi się dzielić i spotykać z ludźmi. U mnie w grupie są wszystkie takie osoby, ale zdarzały się w przeszłości, że były inne. Od razu czułam, że ta osoba się nie nadaję. Ona nie może występować, bo nic z siebie nie daje, a to po prostu nie przechodzi. Co istotne, my jesteśmy małym teatrem. Nie mamy obsługi technicznej. Robimy wszystko sami więc wiadomo, jak jest mniej osób to jest mniej pieniędzy. Właściwie czasami spektakl gra się naprawdę za nic i wtedy tą satysfakcją, i radością jest ogromne poczucie spełnienia, a tego naprawdę nie da się przełożyć na materialne rzeczy jak pieniądze.
A jakim widzem jest Pani?
Jestem bardzo wymagającym widzem. Naprawdę mało rzeczy mi się podoba, co więcej szybko się nudzę. Dlatego też jestem wymagającym reżyserem i instruktorem. Jak coś mnie nudzi, to po prostu zaczynam się kręcić, wiercić i generalnie nie jestem cierpliwa. Przez to, również jak robię swoje spektakle to nie popuszczam. Z racji tego, że czasami sekunda decyduje o napięciu w spektaklu. Ogromnie jestem czuła na fałsz w teatrze. W momencie jak ktoś mnie kokietuje, jak ktoś mnie oszukuje. Nie lubię tego.
Czyli istotna jest prawda i wiarygodność?
Tak. Chodzi o to, że ten ktoś na scenie ma (wierzę, że ma) coś ważnego mi do przekazania. Bowiem nie myśli on w trakcie grania o tym, co ugotuje, co zrobi, tylko, że on jest w tym momencie całkowicie dla mnie. Jak wspomniałam, mało rzeczy mi się podoba, ale jak już mi się coś podoba to od razu wiem, że to jest dobre. Zresztą nie tylko jeśli chodzi o teatr, ale i o literaturę. Jestem bardzo wrażliwa na język w tych dwóch ważnych dla mnie obszarach, dlatego z łatwością wyczuwam kiczowatość.