W Folwarku Zwierzęcym Orwella tytułowi przedstawiciele m. in. trzody chlewnej czy ptactwa wszelakiego doszli do wniosku, że dość mają uciemiężenia przez ludzi, wobec czego pora przeprowadzić przewrót i przejąć władzę nad gospodarstwem. Zwierzęta zaczęły wykonywać prace, które do tej pory tylko człowiek zręcznością swoją i umysłem rozwiniętym pojmować potrafił. Satyra to była, udana po stokroć, na rosyjską rewolucję. Od kiedy nowy ustrój i czasy słusznie nowe nad Wisłą nastały, w Rzeczypospolitej trzeciej Polskiej przyszło nam obserwować rewolucję inną, aniżeli ta ze wschodu, ale równie groteskową, jak sposób opisania historycznych zagadnień przez angielskiego pisarza. Transportową, drodzy Państwo, której ostatnimi czasy główną przedstawicielką stała się, nomen omen, nieobjęta orwellowską satyrą Mucha.
Poświęcają się dla nas jak tylko mogą. Kiełbasę wyborczą serwują co czas jakiś, nawet skórkę od chlebka dadzą i piwko do popicia, coby trawiła się lepiej kampanijna papka. Ostatnio w sumie w kierunek pączków czy drożdżówek przeszli kandydaci wszelacy - pewnie dlatego, że już jak te pączusie obrośli w tłuszcz, hej prorocy moi z gniewnych lat. Albo dlatego, że cukier krzepi, mimo że to z przedwojnia i nie każdemu pewnie ideologicznie pasuje. Tym, którym niezbyt, jabłka w modzie były, ale one też cukru sporo mają, więc jak się nie obrócą tył z tyłu. Nie o tym, nie o tym, nie o tym jednak mowa, jak rapował ten, co to nie znosi krawatów, mandatów i prohibicji, a w wyborach drugi raz wziął i wystartował, tym razem bez powodzenia, bo już nie z ruchu bez humoru kolegi.
Chcą pokazać nam, wyborcom swoim, że oni tacy sami. Że tę samą bułeczkę z tego samego osiedlowego sklepiku smarują tą samą margaryną i tą samą kawką, sypaną oczywiście, popiją owy posiłek. Jeśli początek miesiąca to jest, to nawet dżemik jakiś, albo krem orzechowy marki podobnej do tej marki, którą wszyscy teraz na myśli Państwo macie. Ale to nie ta marka, bo za droga, markowa. A Marek zgody na jej użycie na bułeczce nie wyraził. Gdy przychodzi co do czego, po wyborach gdy jest znaczy się, to jednak odwrót na pięcie i do widzenia, nie znamy się. Boście już nas wzięli ze schroniska, jeść dali i pić, jak słusznie pewien jeden głosił, czasami nawet w więzieniu odwiedzili, ostatecznie zapomnieli grzechy, występki i wybrali. Zanim jednak kratkę przy nazwisku skreślili, to nabrać się dali na chleba i igrzysk obiecanie.
Na głowach oni stawali i wąsy przybierali, coby się w klimat wczuć. Nawet bilet kupili, na przystanku stanęli i wsiedli do autobusu miejskiej komunikacji. Bohaterowie za dychę. Wyszli raz na lat cztery na ulicę miast czystszych i brudniejszych (w zależności gdzie ich szefowie z misją posłali) i jak Kowalski szary pośród innych szarych Nowaków zajęli miejsce w szarym transporcie zbiorowym. Jeśli ktoś się na akcje takie nabiera, to i w Świętego Mikołaja pewnie nadal wierzy, mimo że sam listy do szafki wkłada od lat kilkudziesięciu. Już lepiej, żeby z limuzyn machali palcami kilkoma, ale prawdziwie. Coby tłuszcza wiedziała, że tacy są na co dzień i tak właśnie o nas myślą. Najgorsza prawda lepsza od kłamstwa przecież.
Przypomina to zresztą nieco zaloty chłopaka młodego do dziewczyny wiekiem mu podobnej. Nie pokaże jej, jaki na prawdę jest, bo dobrze wie, że ani to atrakcyjne, ani zabawne, ani gwarantujące przyszłość godziwą i spokojną. Zmienia więc charakter i wyglądu część specjalnie, aby nabrała się, że tak jest zawsze. I taki on cudowny, pachnący, męski i silny, sam co ranek wyrusza na obiadu upolowanie. Ukrywa, że tak na prawdę to śpi dłużej niż w ciągu dnia egzystuje, posiłki robi mu matka, a pieniądze na życie dostaje od ojca, któremu zresztą podkrada co dzień roboczy perfumy i wody kolońskiej kapkę. Mówi, że on jak każdy, że "nie zawsze, ale bardzo często - autobusy, tramwaje, pociągi; ostatnio to się staje modne!(...)", a tak na prawdę terenowym autem podróżując najczęściej walczy ze smogiem. Walka to jednak nierówna, bo nic w Internecie nie ginie.