11 listopada 2021 r. Teatr Przedmieście wystawił sztukę zatytułowaną “Kiedyś ci opowiem...” autorstwa Anety Adamskiej-Szukały. Tematem spektaklu było dzieciństwo w czasach PRL, więzi rodzinne oraz poczucie pustki i tęsknoty za tym, do czego nie możemy wrócić. Celem Adamskiej-Szukały był powrót do przeszłości i wzbudzenie burzy emocji wśród widzów, co sukcesywnie zrealizowała. Dzisiaj damy szansę przeżycia tych emocji również Wam, czytelnikom intro.media.
Chyba każdy ma takie wspomnienie, kiedy jako małe dziecko siadał obok taty albo dziadka na tapczanie i słuchał historii o ich latach młodości. Zapadająca w pamięć czarna wołga czy oranżada w szklanych butelkach były nieodłącznymi towarzyszami opowieści z czasów PRL-u. Sławetne odpustowe potańcówki, zapierający dech w piersiach właściciele czerwonych beretów czy sam kolor czerwony jako ostatni krzyk mody wśród ówczesnych nastolatek... To zaledwie kilka z ikonicznych elementów, które niezależnie od rodziny rozbrzmiewały głośnym echem podczas podróży po meandrach pamięci. Te niesamowite, często zabawne, i nieraz nieco straszne wspomnienia, można było odnaleźć w spektaklu Kiedyś ci opowiem..., autorstwa Anety Adamskiej-Szukały, wystawionego 11 listopada na deskach Teatru Przedmieście z okazji pierwszego dnia obchodów dwudziestolecia powstania.
Sztukę rozpoczyna Pani Aneta poprzez wygłoszenie monologu wspominającego ojca – ojca, który opowiadał dużo historii… Na początku można doświadczyć poczucia pewnego bycia nie na miejscu, bo jednak wydarzenia ukazane w przedstawieniu są bardzo emocjonalne i w pewien sposób intymne. Opowiadają one historię prawdziwego człowieka - ojca Pani Anety, Józefa - ukazując jego życie od narodzin aż po śmierć. Historia porusza, tym bardziej że od tamtego wydarzenia minęło dopiero niespełna dwa lata.
Głównego bohatera poznajemy jako niemowlę, ukazanego w symboliczny sposób poprzez fragment zwiniętego płótna. Przytoczona zostaje zabawna anegdota, z której dowiadujemy się, dlaczego w późniejszym czasie w dokumentach chłopca widnieje imię Józef, w domu wołają na niego Janek, żona zwraca się do niego Janusz oraz dlaczego utarło się stwierdzenie, że Józef to takie grzeczne dziecko tylko „czasem mu jaki diabeł za kołnierz wlezie i poniesie”. W dalszych etapach poznajemy również szkolne perypetie i to, jak kluczową rolę w poznaniu jego drugiej połówki odegrał czerwony beret, podarowany Józefowi przez starszego brata. Prawdziwość pierwowzorów postaci dodaje przedstawieniu realizmu oraz pozwala na większe zżycie się z głównym bohaterem. Dzięki temu, wraz z rozwojem akcji spektaklu, niekomfortowe uczucie wchodzenia z butami w czułą strefę czyjegoś życia znika, ustępując miejsca pewnemu poczuciu swojskości - tak jakby to nie była historia obcego człowieka, tylko członka własnej rodziny.
Poszczególne, wydawałoby się krótkie opowiastki, z których składa się cała sztuka, są wystarczające do tego, aby całkowicie dać się wciągnąć w bieg wydarzeń i przenieść się w czasy PRL-u. Sztuka w mistrzowski sposób pokazuje, jak w prostocie słów i gestów można przekazać nie tylko właściwą treść, ale także ogromny ładunek emocjonalny, który nie straszy pompatycznymi uniesieniami i nie przytłacza bezdenną rozpaczą. Jest on zwyczajny, naturalny, a widz daje się mu ponieść; nie sprzeciwia się, pozwalając, by emocje towarzyszące aktorom stały się jego częścią.
Punktem kulminacyjnym sztuki jest „rozmowa” Pani Anety z ojcem. Pada wówczas wiele pytań, jednak głucha cisza i brak odpowiedzi uświadamiają, że Józefa nie ma już wśród żywych. Zostaje wtedy także przywołane wspomnienie, które zapewne większość z nas również posiada. Wspomnienie czasów, kiedy Pani Aneta jako dziecko, stawała na nogach taty i tańczyła razem z nim do piosenki Madagaskar. Melodia ta, jak się później okazało, towarzyszy nam przez cały spektakl, od jego początku aż do momentu wyjścia aktorów z pomieszczenia, przeprowadzając nas przez całe życie Józefa. Kiedy Pani Aneta zaczyna tańczyć boso, a z głośników leci dźwięk starego nagrania, podczas którego słychać, jak jako mała dziewczynka uczyła się słów piosenki, na scenę wchodzi, odgrywany przez syna Pani Anety, Józef. Zaczynają razem tańczyć. W tym najbardziej wzruszającym momencie nastąpiło zatarcie cienkiej granicy między życiem a śmiercią, dzięki czemu nie zostajemy sami z gorzkim smakiem goryczy. Mimo naturalnego smutku, czujemy pewien rodzaj spokoju i nadziei na to, że ci, którzy umarli wcale tak naprawdę nie odeszli. Porządek życia i śmierci znany od wieków, staje się dla widza tak naturalny, jak fakt, że po dniu zapada noc albo że po jesieni nadchodzi zima.
Należy również zwrócić uwagę na to, jak wyświetlane podczas spektaklu zdjęcia oraz filmy stanowią idealne uzupełnienie dla całej historii. Połączenie klasycznej scenografii z możliwościami, jakie daje nam technologia sprawiły, że sztuka będąca sama w sobie niezwykłą, jeszcze bardziej zapada w pamięć. Ponadto muzyka towarzysząca nam podczas występu grana jest na żywo przez aktorów, co sprawia jeszcze większe wrażenie w czasach, gdy muzyka na żywo rzadko kiedy gości na deskach teatru. Jednym z ciekawszych elementów był fakt, że po spektaklu można było porozmawiać z aktorami, podzielić się swoimi odczuciami, a także dowiedzieć się, jak wyglądały próby oraz co czuli oni sami odgrywając poszczególne role.
Uważam, że mieszanka znakomitej gry aktorskiej, scenariusza pisanego życiem, kameralny klimat oraz emocje, jakich się doświadcza podczas spektaklu, sprawiają, że widz chce wrócić po więcej. Ja wrócę na pewno.
fot. Paweł Januszkiewicz