Ewa Giurkowicz (Gyurkovich) - pisarka, dziennikarka, blogerka literackiego blogu mamainaczej, trenerka terapii ruchem i śmiechem, twórczyni Rzeszowskiego Klubu Relaksu, miłośniczka nowej psychologii, niekonwencjonalnej medycyny, energoterapii i wschodnich filozofii, pasjonatka tańca, malowania i podróży z aparatem. O miłości do kropek, nowej książce "Zamieńmy się", jej tematyce, a także o innych ciekawych rzeczach z Ewą Giurkowicz rozmawia Liliia Bodnar.
Liliia Bodnar: Nawet teraz jesteś ubrana w kropki. Przeczytałam w jednym z twoich wpisów na Facebooku - "Kocham malowanie, ale bardziej kocham kropki". O co chodzi?
Ewa Giurkowicz (Gyurkovich): Kiedyś byłam na warsztatach z malowania intuicyjnego próbowałam swoich sił w tworzeniu obrazów, lecz mi to nie wychodziło. W pewnym momencie zaczęłam malować kropki i od tej pory zwariowałam na ich punkcie i po prostu wszędzie je widzę. Czuję, że to jest taki motyw wspierający mnie. Tak jak ludzie malują psy, motyle, ja po prostu maluję swoje kropki i to jest coś, co rodzi we mnie wenę i inspirację, a zarazem wspiera w tym, co robię.
LB: To może kolejna książka będzie o kropkach?
EG: Na pewno będzie w którejś z moich książek motyw kropek, bo mam już pomysły, dlaczego akurat kropki i czemu tak się dzieje. Moi znajomi mówią mi o ludziach w swoim otoczeniu, którzy też lubią kropki, chcą nas poznać poznać. Może to jest jakieś ukryte plemię, może jesteśmy z innej planety. Być może warto o tym napisać książkę, bo to coś innego i coś mojego, co mnie inspiruję.
LB: Piszesz, odkąd ukończyłaś 7 lat. Jak to się zaczęło?
EG: Pamiętam, że pisałam jak byłam jeszcze malutka, ale nie pamiętam, skąd to się wzięło, że potrzebuję pisać. Miałam 7 lat, kiedy napisałam pierwszą książkę, która miała kilkanaście stron. I od tamtej pory pisałam w zeszytach, bo kiedyś nie było laptopów dla dzieci. Zeszyty puszczałam w szkole do czytania koleżankom, pisałam też love story (śmiech). Po prostu byłam chyba zakochana w romansach, historiach romantycznych. Mama czytała takie małe książeczki — tanie romanse. Ona czytała tego mnóstwo, więc było tego sporo na półkach w naszym domu. Moja mama chłonęła książki w ogromnych ilościach, a ja chciałam być taką osobą, która będzie je pisać.
LB: Dalej jesteś zakochana w romansach i historiach romantycznych?
EG: W sumie to nie. Od kilku lat czytam książki bardziej o tematyce rozwoju osobistego, duchowym. Nie są to typowo powieści, ale jak byłam zakochana w powieściach, to przeczytałam wszystkie książki Emmanuela Schmitta, czytałam też Paulo Coelho. Jednak Emmanuela Schmitta częściej, dlatego że każda jego książka była inna. On nie miał stylu, bo na przykład Paulo Coelho zawsze pisze tak samo, a Schmitt miał różne książki. One były inaczej pisane, raz był mężczyzną, raz kobietą, a raz dzieckiem, i to było niesamowite, to mi się podobało. Jeszcze nie widziałam, jakim pisarzem chce być i dzięki temu, że czytałam jego książki, to czułam, że za każdym razem moja książka może być inna.
LB: Czyli można powiedzieć, że w jakimś stopniu wpłynęło na Ciebie pióro Emmanuela Schmitta?
EG: Na pewno jego książki wpłynęły w pewien sposób na mnie, ale też filmy. Przede wszystkim takie, które mają skomplikowany scenariusz, takie, które dają do myślenia, jak na przykład - “Siedem Dusz”. Naprawdę niewiele filmów w życiu mnie zaskoczyło, dlatego że oglądałam mnóstwo różnych ekranizacji. Zazwyczaj już po kilku minutach wiem, co będzie dalej, ale może dlatego, że tak wiele ich obejrzałam. Szczerze, chciałabym pisać scenariusze do filmów, albo pisać książki, na podstawie których będą one powstawać. Moje książki już teraz jak się czyta, to jest wrażenie jakby się oglądało film. Więc myślę, że bardziej od pisarzy, których książki czytałam, wpłynęły na mnie te tony obejrzanych filmów. To jak chce pisać i co chce pisać.
LB: Właśnie, już pojawiła się Twoja nowa książka "Zamieńmy się", jednak patrząc na okładkę widać zmiany. Dlaczego zmieniłaś nazwisko?
EG: Spolszczyłam nazwisko, to znaczy wymyśliłam sobie, że będę mieć pseudonim literacki, a przy okazji chciałam ułatwić ludziom czytanie mojego nazwiska. Więc po prostu wpadłam na pomysł, żeby moim pseudonimem było moje nazwisko tylko czytane po polsku, ale można oczywiście dowiedzieć się, że to jest ta sama osoba, co niektórych może rozczaruje. Innego powodu nie miałam. Żeby ludzie w księgarni przeczytali to tak, jak się pisze i nie zastanawiali się nad tym, tylko nad tym, co znajduje się w książce.
LB: Jakbyś opisałaś książkę "Zamieńmy się" w pięciu słowach?
EG: Zabawna. Ciekawa. Lekka. Intrygująca. Poplątana. Chyba właśnie siebie opisałam, a nie książkę (śmiech).
LB: Skąd pomysł na taki temat książki "Zamieńmy się"?
EG: Strasznie się pochorowałam, jeszcze kilka lat temu nie dbałam tak o siebie, więc dużo chorowałam. Była to taka porządna choroba, miałam wysoką temperaturę, i to było coś na pograniczu między snem a majaczeniem gorączkowym. I jakieś dziwne duchy mi podpowiedziały, o czym napisać kolejną książkę. Wtedy już wiedziałam, o czym będzie.
LB: Widziałaś historię czy ludzi?
EG: Pojawiły mi się postacie i akcja, o co będzie chodziło. To tak jakby w czyjejś głowie powstała recenzja jakieś książki, a ja widziałam, co będzie w książce. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, jak to napiszę, co będzie dalej, ale wiedziałam jaki będzie główny motyw. Mi to się wyśniło w chorobie, jednak wszystko się wydarzyło jak byłam świadoma, usiadłam i zaczęłam pisać.
LB: I jak się pisała książka?
EG: Tę książkę pisałam przez wiele, wiele lat. Zaczęłam ją pisać, później o niej zapomniałam, później wznowiłam pisanie, potem znowu odłożyłam. Jak wróciłam, to miałam do tej książki taki motorek, że nagle niesamowicie mi szło jej pisanie. W sumie drugą część książki napisałam może w dwa miesiące. Druga połowa była łatwa, natomiast najdłużej zeszło mi, bo nie wiedziałam jak to ugryźć. Miałam taki dylemat, dosłownie tak jakby ode mnie zależało życie tych osób, które przecież nawet nie istnieją (uśmiech). Co ja z nimi zrobię — uśmiercić ich? No nie. Poplątać jeszcze bardziej? Prędzej. Nie wiedziałam, jak mam zakończyć tę książką, ale samo przyszło, kiedy przestałam o tym myśleć.
LB: Masz jakiś specjalny rytuał pisania książek?
EG: Nie wiem, czy jest to jakiś know-how. Po prostu siadam i mam taką rutynę, że o tej samej porze codziennie siedzę i piszę przez przynajmniej godzinę. Słowa same ze mnie wychodzą, coś mi podpowiada wyższego, kiedy zakończyć rozdział, kiedy zacząć kolejny, co wydarzy się dalej. To się dzieje poza mną, ja się czuję jakbym tylko — dobra, co dalej. Wyobrażam sobie, że to się dzieje naprawdę. Oglądnęłam mnóstwo filmów, bo jestem kinomanką. I dla mnie pisanie książek jest jak pisanie filmów. Z resztą moim marzeniem jest pisanie scenariuszy do filmów i chyba w moich książkach już trochę czuć, jak się czyta, że to faktycznie jest taka bardziej historia filmowa, niż długie opisy Elizy Orzeszkowej o przyrodzie. Chociaż kocham przyrodę.
LB: Kim są twoi pierwsi czytelnicy, czyli komu powierzasz pierwsze czytanie i tzw. wyrok?
EG: To było niesamowite, kiedy napisałam, to jakby się obraziłam na książkę. Stwierdziłam, że mi się nie podoba, jest fatalna, nikomu jej nie pokażę. Po paru miesiącach wyciągnęłam ją i zaczęłam czytać. Czytało mi się jej z dystansem, tak jakby ktoś inny to napisał i to było najbardziej obiektywne czytanie tej książki, jakie do tej pory miałam. Bo póki się jest w procesie pisania, to ciągle chce się coś poprawić. Było tak, że nagle wyrzucasz cały rozdział, bo ci się nie podoba. A ja wzięłam i przeczytałam tę książkę, jakby była napisana przez kogoś innego. I wtedy poczułam jej wartość, i ta opinia chyba była dla mnie kluczowa i najważniejsza. Wiedziałam, że wydam tę książkę i nieważne kto i co o niej pomyśli. Skoro mi się ona spodobała, tak obiektywnie na nią patrząc, to na pewno znajdzie się jeszcze parę osób, którym będzie się ta książka podobać.
LB: I jak właściwie wydałaś książkę?
EG: Poznałam kilka wspaniałych osób. Zadzwoniło do mnie wydawnictwo z Poznania, które wydało moją książkę i dostałam taki fajny feedback od nich, co też mnie jakoś zmotywowało, żeby pójść z tym tematem dalej. Za wiele w tej książce się nie zmieniło w procesie redakcji. I nagle się okazało, że książka została opublikowana, kiedy ja myślałam, że zapomnę o niej i będę pisać coś innego.
LB: Co czułaś po napisaniu książki, po poprawkach?
EG: Czułam ulgę, że już dałam spokój tym bohaterom, że już wiedzą, co mają robić (śmiech). I ogromną satysfakcję, bo poprowadziłam to do końca jak niewiele rzeczy w swoim życiu. Mam zamiar pisać kolejne książki, bo stwierdziłam, że z dwiema się udało, to i może z kolejnymi też się uda.
LB: I o czym będą kolejne książki. Zdradzisz?
EG: Mam mnóstwo pomysłów, totalnie odjechanych. Im więcej piszę, tym bardziej odjeżdżam w jakieś astralne kierunki. Więc na pewno pójdę w temat fikcji, totalnej fantazji, w tematy może nie trudne, ale takie niecodzienne. Czyli coś, czego nie ma na co dzień, co ciężko znaleźć gdziekolwiek. Grzebanie jednak w tym, kim naprawdę się jest, jaką ma misję, no i to, co się dzieje w międzyczasie, to czego nie zauważamy. Taka cała magia, która się dzieje. Będą wróżki, krasnale, jednorożce i wiedźmy.
LB: Czy miałaś do czynienia z krytyką?
EG: Na ogół się jeszcze nie spotkałam z krytyką, bo ludzie nie przychodzą do autora z krytyką. Tylko raczej rozmawiają o tym między sobą. Jeżeli ktoś pisze, że książka jest taka czy siaka, to jest wyłącznie jego opinia. Ja nie mam potrzeby szukania tych opinii, bo one już nic nie zmieniają. Dlatego dla mnie jedyne, co jest ważne to dobre opinie. Bo to nie jest produkt, który ja poprawiam, to jest coś, co już powstało.
LB: A córka czytała Twoje książki?
EG: Nie, akurat z tym mam problem. Ona chce przeczytać pierwszą, zanim zabierze się do drugiej, a ja powiedziałam nie! Pierwszą jak skończysz 18 lat i to wtedy też najpierw powinnaś spytać. Pierwsza książka jest dedykowana mojej córce, a nie jestem zadowolona z tego, co nie raz napisałam. Ratuje mnie to, że jest tam dużo fikcji. Natomiast pytała mnie już, czy może przeczytać drugą i mam nadzieje, że się znudzi po pierwszym rozdziale. W “Zamieńmy się” nie ma nic niecenzuralnego, natomiast nie sądzę, żeby to był target 9+.
LB: W 2012 roku wydałaś pierwszą książkę "Niebieskie puzzle". Teraz w sprzedaży jest już druga "Zamieńmy się". Jednak jakie uczucia miałaś wtedy, a jakie masz teraz?
EG: To były niesamowite uczucia, to było to czego potrzebowałam, co miałam zrobić, żeby się przełamać. Zarazem uwierzyłam w to, że da się wydać książkę i to trzymanie w ręku to dowód, że moje pisanie jest wartościowe. Jak otrzymałam nowe książeczki, to czułam to samo. Za każdym razem jest to tylko wspanialsze, bo każda kolejna książka jest tak naprawdę jak kolejne dziecko. To nie jest tak, że kochasz jedną mniej, a drugą bardziej.
LB: Czy jest coś, o czym chciałabyś powiedzieć, ale jednak nikt o to nie pyta?
EG: Fajne pytanie! Na pewno jest. Dużo ludzi pyta jak wydałam książkę, jak to było, skąd czerpię pomysły, czy zarabiam na tym. Jednak brakuje mi tego, żeby ludzie bardziej pytali o sam proces pisania i jak to się odbywa. Jak moje życie prywatne wpływa na pisanie i jak pisanie wpływa na to. Żeby ludzi poznali mnie od tej strony, że jestem człowiekiem, a nie książką, że to produkt, koniec, kropka, stop.
Zdjęcie: Sylwia Sokół