Trzeci materiał z cyklu czytamy-polecamy, w którym dziennikarze naszej redakcji dzielą się tytułami aktualnie czytanych przez nich książek. Zapraszamy do tekstu Diany Koshman.
Chyba po raz pierwszy nie mogę dobrać odpowiednich słów, aby opowiedzieć o tej książce... Jak opisać nienasycone pragnienie, każące czytać i czytać powieści Lewisa? Jak przekazać oczekiwanie na cud przed każdą nową częścią? Jak podzielić się lawiną uczuć i myśli, które objęły mnie, gdy ostatnia strona była odwracana, a książka – zamknięta?
Dla mnie "Opowieści z Narnii" w pierwszej kolejności to dobra bajką, atrakcyjne marzenie o świecie, do którego można dostać się przez szafę. O, jak bardzo chciałam, aby Narnia się nie kończyła! Aby Peter i Susan, Lucy i Edmund byli w niej częściej. I za każdym razem powitali ich dobrzy znajomi i niebezpieczne przygody. Ale moi ulubieni bohaterowie często zmieniali się inne postacie. Zamiast braci i sióstr do Narnii trafiali Eustace i Jill, Digoryi Polly. Ich przygody były nie mniej ekscytujące i pokochałam tych bohaterów nie mniej niż najwyższych władców krainy!
Czytając o nich wszystkich w mojej głowie powstało wyobrażenie o Narnii. Jak gdybym pilnie uczyła się przewodnika po Norwegii lub Danii. Dlatego (Aslan, słyszysz?) po pojawieniu się Narnii, bez problemu udało ,mi się odnaleźć i Kalormenie i Samotne Wyspy i zamek Ker – Paravel. I, być może, wydostałabym z biedy kilku książąt z pomocą dobrych krasnoludków, faunów i mówiących koni.
Najważniejsze co wyniosłam z "Opowieści z Narnii", to myśl o wierze. Zrozumiałam, że trzeba twardo stać przy swoim i wierzyć w swoje ideały. Niech wszyscy mówią inaczej, śmieją się z ciebie lub odwracają od ciebie. Niech kłamstwo zacznie wydawać się prawdą... Niech...
Trzeba wierzyć. Wierzyć w to, co jest bliskie twojemu sercu! I walczyć do końca. Inaczej twoje ideały będą bezwartościowe. Dziękuję, szanowny panie Lewis, ponieważ stworzył pan świat, w którym chce się żyć i nie trzeba obawiać się śmierci.
I jak powiedział Aslan: „Niech nadejdzie koniec”.
Zdjęcie: flickr.com