Oglądając trudno nie zauważyć, jak porusza widza swoją głębią emocjonalną. Dzięki subtelnej grze aktorskiej oraz nielinearnej narracji, ekranizacja wciąga i zostaje w pamięci na długo. Chcesz dowiedzieć się, dlaczego jest czymś więcej niż tylko kolejnym zwykłym dramatem? Przeczytaj naszą recenzję!
Podziwiając produkcję Johna Crowleya, byłam zdziwiona, jak wiele zawdzięcza pokoleniom filmów o skazanych na zagładę romansach. Przypominał coś, czego tak naprawdę nie widzieliśmy w erze post Covidowej, przynajmniej nie z tak utalentowanymi aktorami. „Sztuka Pięknego Życia” to ekranizacja, która patrzy ci w oczy, szarpiąc cię za serce. Jest to dzieło, które rozpadłby się z gorszymi aktorami, które mając rodzaj płytkiego scenariusza wydawał się naturalną koleją rzeczy. Jednakże dzięki niezwykłemu talentowi głównych aktorów Florence Pugh i Andrew Garfield staje się czymś więcej niż tylko kolejnym melodramatem.
Ma również celowo bardzo pomieszany scenariusz. Zaczyna się od poważnej diagnozy raka u Almut granej przez Pugh, która rozmawia ze swoim partnerem Tobiasem (Garfield) o ciężkiej decyzji: sześć miesięcy wspaniałego życia kontra rok okropnej chemioterapii, która i tak może nie zadziałać. Stąd scenariusz skacze w ich partnerstwie, zasadniczo rozwijając się na czterech osiach czasu. Przeskakujemy do dni i miesięcy po powrocie nowotworu u głównej bohaterki, w których profesjonalna szefowa kuchni decyduje się dołączyć do prestiżowego konkursu kulinarnego. Chcę ona dokonać ostatniego osiągnięcia w swoim życiu. Decyzję ukrywa przed swoim mężem, wiedząc, że nie chciałby on narażać jej na dalszy stres psychiczny czy fizyczny.
Przeskoki czasowe zaczynają się od początku w ich związku – chwila, gdy Almut potrąca Tobiasa samochodem. Film trochę się rozmywa, gdy dowiadujemy się, że kobieta już kiedyś chorowała na raka, co zmusiło stosunkowo młodą parę do pogodzenia się z faktem, że mogą nigdy nie mieć dzieci. Wiemy, że tak się stało, ponieważ widzimy liczne sceny zaawansowanej ciąży, prowadzące do jednej z najbardziej pamiętnych scen porodu.
Przeczytaj także: Plastikowy alarm!
Chronologiczny miszmasz może być przeszkodą dla niektórych osób, które lubią proste historie płaczu. Nie używają plansz tytułowych ani innych znaczników poza stanem fizycznym postaci granej przez Florence, w tym ciążowego brzucha i ogolonej głowy podczas leczenia. Przeskoki czasami wydają się przypadkowe, ale zagłębienie się w nie, ujawnia ich emocjonalną logikę. Jest to sposób, w jaki pamięta się kluczowe momenty życia w nieuporządkowanej kolejności, gdy dobiega ono końca. Nie jestem pewna, czy scenariusz nie zawiera jednego lub dwóch przeskoków za dużo. Czasami chciałam spędzić czas w jednym rozdziale trochę dłużej, niż pozwala na to film. Narracyjna gra stanowi wyzwanie dla nominowanych do Oscara, co prawdopodobnie przyciągnęło ich do projektu na samym początku. Jak rozegrać dziesiąty dzień związku inaczej niż setny lub tysięczny dzień?
Wspaniała rola aktorska, która może zainteresować fanów zarówno Garfielda, jak i Pugh. Gwiazda „Małych kobietek” musi wykonać więcej ciężkiej pracy pod względem narracji, ale to Andrew naprawdę błyszczy w moich oczach, przekazując troskę, gniew i głęboki smutek przez niezwykle ekspresyjną mimikę twarzy. Oboje są naprawdę świetni, nie tylko w swojej zdolności do przezwyciężenia scenariusza, który momentami wydaje się walczyć z rozwojem ich postaci, ale także w tym, jak wiele mają możliwości wykorzystania subtelnych aktorskich wyborów.
Niewiele jest produkcji, które potrafią z powodzeniem połączyć dwie diagnozy raka, narodziny, rozwijający się romans i koniec życia w jednym filmie i NIE sprawiać wrażenia, że grają na emocjach widzów. Podejrzewam jednak, że ludzie, dla których powstała ekranizacja, nie będą się tym przejmować. Jest powód, dla którego wciąż wracamy do tego dramatycznego gatunku. To poruszający efekt, który może przypominać widzom o własnych szczęśliwych chwilach albo wzbudzać nadzieję, że spotkają się tak, jak Almut i Tobias – oby tylko bez wypadku samochodowego.