Popełniłem ten tekst rok temu ponad. Przeskakiwałem wtedy cały czas z kanału na kanał, szukając czegoś, co zatrzyma moją uwagę i pozwoli pomarnować trochę wolnego, noworocznego czasu. Zdziwił i zdenerwował mnie wtedy Jacek bez placka, u którego na włościach przez dobrych dni następnych kilka, idących w sumie w tygodnie, powtarzany był sylwestrowy koncert. Przeanalizowałem więc takowe u całej wielkiej trójki, co zaowocowało tym oto wylewem na papier. Pisałem wtedy jeszcze gorzej niż teraz, z jeszcze większym brakiem sensu. Nie zmieniło się jednak w temacie głównym, w stosunku do ówczesności, nic. No, tylko Lady Pank zagrał na sylwestrze w Rzeszowie, a nie w Warszawie, z TVN-em. I w sumie to zmian bez liku, ale tylko jeśli chodzi o byt wykonawcy u innego nadawcy. Pula artystów nie zmieniła się - tak, Marylę Rodowicz znowu odmrozili.
Sylwester. Z jedynką, dwójką, Polsatem, TVN-em. Z Jackiem Kurskim, z Zygmuntem Solorzem – Żakiem, z Edwardem Miszczakiem. Wszyscy się cieszą, bo kula ziemska zrobiła jeden, pełny obrót. Hurra, wiwat! Świat jest taki cudowny, taki zdolny! Na jego cześć niech zaśpiewa Zenek Martyniuk i Alvaro Soler! Albo nie, lepiej! Lady Pank, Sławomir i Michał Szpak! Niech tłuszcza poczuje się doceniona!
Nie, nie chodzi tu o gusta. Choć nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że o nich się nie dyskutuje, tak w tym miejscu nie będę podejmował tej polemiki. Bo jaki sens ma kolejny odcinek wojny między subkulturami? Metal z Punkiem, Techno z Dance, Disco – polo z rock – polo. Co, głupio napisałem? Proszę, Szanowni Państwo, tylko spojrzeć – przecież podział subkultur, który dobrze znamy z licealnych lekcji wiedzy o społeczeństwie, już od dawna zajmuje zaszczytne miejsce na śmietniku historii. Teraz kłócą się frakcje Sławomira i Zenka z gimnazjalnymi wojskami Dawida Kwiatkowskiego i Michała Szpaka. Znakiem rozpoznawczym metali są długie włosy i skórzane kurtki, a sławomirów wąs, który nie jednym trząsł i koszulka z podobizną swojego ulubieńca. I nie jest to z mojej strony wyśmiewanie się z tych drugich i tworzenie pejoratywnej nazwy dla słuchających tegoż artysty. Bo akurat Pana Sławomira bardzo szanuję za obrotność, znajomość rynku i umiejętność wyciśnięcia z niego ile się da. W końcu sam mam koszulki moich ulubionych zespołów, na których widnieją podobizny artystów.
Jest to tylko próba socjologicznego i ekonomicznego spojrzenia na świat przez moje ułomne, niedokształcone w obu dziedzinach ślepia. Podobno artysta głodny jest o wiele bardziej płodny. Coś w tej Kazikowej sentencji jest na rzeczy – gdy pod grdykę zbliża się pętla, łatwiej tworzyć – bo trzeba zarobić. Gdy jednak wszystko już jest na swoim miejscu, a i stan konta nie jest mniejszy od zera, mityczna „wena” gdzieś znika. Dlatego wtedy, zamiast płodzić nowe dzieła, lepiej sięgać po odgrzewane kotlety i korzystać z faktu, że ludzie chcą tego słuchać. Chociażby, na wspomnianych przeze mnie sylwestrach, które stają się kotletem odgrzanym po raz któryś - obsmażonym ponownie, z kolejną warstwą panierki, aby przykryć smak mięsa. Starego, botoksowanego mięsa.
Oczywiście, klasyki trzeba szanować. Sam lubię podśpiewywać największe przeboje Maryli Rodowicz, Lady Pank, Dżemu czy Budki Suflera, mimo że moje muzyczna gusta oscylują wokół innych brzmień. Wiedzieć jednak trzeba, jak zachować we wszystkim umiar. Czyżby organizatorzy myśleli, że społeczeństwo w rok zapomni, że Pani Rodowicz gra na tej samej zabawie już kolejny raz? Nie, drodzy Państwo – nie wystarczy dla niepoznaki ubrać Panią Marylę w inny, z roku na rok coraz bardziej oderwany od rzeczywistości i godności człowieka strój. Wypadałoby dać jednocześnie coś nowego, świeżą krew. Nową piosenkę, nową płytę, cokolwiek. Ale nie! Lepiej grać Małgośkę co 365 dni i podliczać dutki w Zakopanem. Najważniejsze, że słupki oglądalności rosną. A i owszem, rosną – cyrki od zawsze cieszyły się dość dużą popularnością.
Nie oszukujcie się, drodzy Państwo, z tym poświęceniem dla fanów - gra się głównie dla pieniędzy. Bardzo dobrze, jeżeli przy zarabianiu pojawi się także element interakcji z widownią czy słuchaczami, w postaci, chociażby, rozdawania autografów, czy chwili na wspólne zdjęcia po koncercie. To miłe. Ale to też jest element procesu zarobkowania – taki swoisty PR w ramach występu. Bo to jest zawód jak każdy inny, a występujący to również ludzie posiadający swoje rodziny. Problem rozbija się jednak o uczciwość tej transakcji. Płacę(pieniędzmi bądź czymś cenniejszym – czasem) i wymagam ciekawego widowiska. Gdy dostaję jednak to samo co roku, to czuję się oszukany. W końcu, ile można czerpać na swoim obrazie stworzonym jednym czy dwoma utworami? Chyba w nieskończoność, tak jak w nieskończoność na kanałach Telewizji Polskiej puszczany był sylwestrowy koncert. Miano sylwestrowego powinien jednak stracić, bo widziany był jeszcze tydzień po imieninach byłego gubernatora Kalifornii – jak mówiła stacja „na prośbę widzów”. Cokolwiek tą prośbą było.
To rynek zepsuł artystów, czy artyści rynek? A może i polityka maczała w tym palce? No bo są i tacy, którzy będą bronić poglądów bardziej niż portfela i nie zagrają w kłamliwym TVN/TVP(niewłaściwe, zgodnie z poglądami – skreślić). Jednak, uogólniając, co praktyką dobrą zazwyczaj nie jest – wszyscy artyści to prostytutki. W oparach lepszych fajek, w oparach wódki. To wszystko się tak cyklicznie powtarza – czas nadziei, człowiek z żelaza. Dopóki ktoś płaci równowartość rocznych zarobków przedstawiciela klasy średniej – niższej artyście za trzyminutowy występ z playbacku, dopóty prostytutek będzie przybywać z coraz to nowszymi asami, nie tylko w rękawie. Uczymy tę naszą muzyczną scenę, że nie warto wysilać się tworząc nowy materiał. Lepiej jeździć ciągle z tym samym na Dni Ziemniaka bądź Święto Pieroga i, tracąc twarz, odkładać na emeryturę. A przedstawicielki najstarszego zawodu świata patrzą, nie dowierzają i zazdroszczą. „Robią to co my, a płacą im więcej!” – dało się usłyszeć z okolic przydrożnego lasu. Może czas, drogie Panie, zacząć śpiewać?