Znacie ten mem, złożony z samych słów? Z którego wynika, że jeśli masz jedzenie w lodówce, ubranie na sobie, dach nad głową i miejsce do spania, to znaczy, że jesteś bogatszy niż 75% mieszkańców Ziemi? Albo, że jeśli masz jakieś pieniądze w banku i drobne w portfelu, to jesteś w czołówce 8% najbogatszych ludzi na świecie? Jeśli nie, to właśnie poznaliście. A jeśli spotkaliście go wcześniej, to być może nie jest już aktualny.
Uwaga, to jest publicystyka. Subiektywna
Nie jestem czarnowidzką, pesymistką, narzekaczką ogarniętą lękami, ale nie jestem też dzieckiem (cokolwiek myśli o tym wciąż moja mama albo terapeuta). Pomiędzy innymi rolami, walczącymi o swoje miejsce każdego dnia, jestem badaczką społeczną i politologiem, człowiekiem nauki, wielbicielką rozumu. Rozumiem, że skutki obecnej sytuacji, pandemii koronawirusa, ekonomicznie i społecznie będą dużym wstrząsem dla zachodniego, konsumpcyjnego stylu życia, co już zresztą widać. Nie jestem przekonana, czy mnie to jakikolwiek sposób cieszy i czy chcę szukać w tym pozytywów – choć jestem raczej z nurtu ekologicznych terrorystów, rowerzystów i miłośników zwierząt wszelakich. Wolałabym wspierać zdrowy styl życia i ekologię w spokojnych czasach, w granicach demokratycznego państwa prawa, wolności słowa, geopolitycznej współpracy, a jednocześnie możliwości stabilnego utrzymania siebie i swojej rodziny.
Jestem też jednak dość emocjonalna jak na akademiczkę, wiem o tym, czasami to mi nawet przeszkadza. Nie tym razem – gdzieś pod skórą mam przekonanie, że to jednak tak trzeba i żeby rozumieć ludzi, których się bada, trzeba tych emocji i zaangażowania. Nie mogę więc teraz przestać myśleć o tym, że w jakiś sposób nam się jednak należało. Że stworzyliśmy bańkę, już nie tylko informacyjną, fejsbukowo-guglową, ale bańkę naszych własnych wyobrażeń o tym, co jest normą, standardem, co NAM się od świata i innych ludzi należy, a jednocześnie – co się innym OD NAS NIE NALEŻY. Bo to my sami sobie na to zapracowaliśmy, zbudowaliśmy – niech oni sami sobie też zbudują, zapracują, wywalczą w swoim kraju. Któż to ci INNI?
Wszyscy jesteśmy migrantami, wszyscy jesteśmy uchodźcami
Ta analogia chodzi za mną od początków społecznej izolacji. Od pierwszej połowy marca. Że oto jesteśmy teraz trochę wszyscy jak migranci w obcym kraju, albo uchodźcy (o których zbiorowo, my Polacy, myślimy, że chcieli się tylko najeść na naszym zachodnim, liberalnym sukcesie, więc dobrze im tak, że na tej wyspie greckiej utknęli, mają za swoje i jaka znowu wojna w Syrii czy gdzie tam?!). I oto chodzi za mną takie przeczucie, że wszyscy (czy większość) wkrótce będziemy jak oni, że czeka nas „wielka migracja” do nowej rzeczywistości społecznej, ekonomicznej i politycznej, czego symptomy od dłuższego czasu punktowane były przecież na łamach światowej prasy (kiedy Brytyjczycy przegłosowali w referendum Brexit to chciało mi się dosłownie płakać, bo mi nos politologiczny podpowiedział, że to początek końca znanego mi świata, dla mnie szczególnie symboliczny, bo badałam polskich migrantów w Wielkiej Brytanii).
Tej nowej rzeczywistości wcale nie chcieliśmy, a nawet – jak pisała Ewa Kuźniar w naszym portalu – niektórzy nawet nie sądzili, że dożyją takich czasów. Ja też nie sądziłam. Wychowałam się w latach 90, nie było jakoś kolorowo, ale już gdy szłam do liceum, świat należał już do mnie – w głowie miałam tylko wizje zagranicznych studiów ze stypendium i dalekich podróży. Za granicą nie studiowałam, ale wyszłam całkiem nieźle na swoich wyborach, a było z czego wybierać i w pracy, i w dostępnej edukacji i stypendiach, i możliwościach. I nawet nieźle sobie poradziłam, jak większość moich znajomych, którzy przykładali się w szkole i nie powtarzali roku na uczelni.
Tymczasem od kilku tygodni, wkraczamy w nowy, obcy świat, w którym będziemy musieli (i już musimy) na nowo zorganizować sobie codzienność – w warunkach dużej niepewności, wielkiej niewiadomej, czasami w strachu i lęku o najbliższych, którzy są z nami. Czasami bez pieniędzy, z kurczącymi się oszczędnościami albo wręcz z jakimiś groszami w kieszeni (nie wszyscy mają oszczędności, jeśli to jakoś wcześniej nie wybrzmiało). Czasami chorzy, z bolącym zębem choćby – bez możliwości udania się do lekarza. Czasami samotni, niesprawni albo niepełnoletni – nie mogący wyjść do sklepu. Nie wszystkich to oczywiście dotyczy, jest nieco Zuckerbergów na świecie z takimi pieniędzmi, że umarlibyśmy na sam ich widok. Ale większość – większość polskiej klasy średniej, która straci chyba najwięcej, trawi NIEPEWNOŚĆ. Niepewni jesteśmy, jak bardzo jeszcze rządowe działania spowodowane walką z koronawirusem (nie dyskutuję tutaj z ich logiką) zmieni nasze życie, co ograniczy, co odbierze. Terapeuci mówią, że trzeba przygotować się na tę niepewność (polecam doskonały wywiad Grzegorza Sroczyńskiego z Danutą Golec w Gazeta.pl z 6.04), nauczyć się myśleć o rzeczach trudnych, bez przerażania się nimi. Myśleć np. o tym, że trzeba będzie oszczędzać albo pracować poniżej kwalifikacji. Ale też może na przykład przypomnieć sobie o dawno przez nas porzuconej potrzebie ludzkiej solidarności w obliczu globalnych problemów – już nie państw, firm, ponadnarodowych grup interesów – ale problemów ludzkości jako takiej. Nas, ludzi jako gatunku. Żeby ta solidarność była możliwa – potrzebna nam nie tylko umiejętność refleksji, ale przede wszystkim EMPATIA czy CZUŁOŚĆ, jak mówi ukochana przeze mnie ostatnio Olga Tokarczuk. Czytana przez wielu mi znanych. Intelektualistów. Totalnie nie rozumiejących tej czułości, ale piejących z zachwytu nad „polską dumą”.
Empatia i czułość
Zastanawialiście się kiedyś, jak się czuje uchodźca albo ktoś zmuszony do opuszczenia swojego domu? Taki, który jadąc w obce miejsce, zmuszony sytuacją zewnętrzną, porzuca dotychczasowe życie, przyzwyczajenia, znajome otoczenie. Nie można powiedzieć, że strefę komfortu – bo to chyba jeden z głupszych, abstrakcyjnych tworów zachodniej cywilizacji, „problem pierwszego świata”. Jaka strefa komfortu w Czeczenii, w Aleppo, w Idlib, w obozie dla uchodźców w Ugandzie czy Kenii, w którym wielu ludzi spędziło całe życie (np. kenijski obóz Dadaab istnieje od 26 lat, mieszka w nim 300 tysięcy ludzi. Niektórzy się tam urodzili. Więcej na ten temat czytaj na stronie Amnesty Internationl)? Strefa komfortu w blaszanym baraku bez bieżącej wody?
Taki, który żyje z dnia na dzień i pchany skrajnym wyczerpaniem sytuacją, popada w takie otępienie, że przestaje się odzywać, jak dzieci uchodźców w Szwecji. My zapadamy tylko na „kwarantannową depresję”, po tym, kiedy już wysłuchamy nowojorskiej opery i przeczytamy książki o rozwoju osobistym i o tym, żeby nie sprzątać, bo to strata czasu, dostarczone w opcji „kurier za darmo”. Nie możemy wstać rano by zająć się czymkolwiek, bo pandemia i nie można jeździć na rowerze. A te książki tylko przez internet można zamawiać. Na Lesbos mają jakieś książki? Mieli ośrodek kultury dla uchodźców, ale go niedawno spalono. Znaczy spalili go miejscowi, Europejczycy.
Taki, który zastanawia się, czy jutro jego miejsce pracy (o ile takie ma!) będzie istnieć, czy będzie go potrzebować? Czy to, co umie, komuś się jeszcze przyda? Może my też obawiamy się, czy państwo wypłaci zasiłki, pięcsetplusy, emerytury? A jeśli nie mamy akurat pracy w marcu 2020? Czy znajdziemy ją w tym roku? Czy będziemy mieć co jeść – my i nasze dzieci. Cóż z tego, że wcześniej byliśmy inżynierami, specjalistami, nauczycielami, kierownikami i skończyliśmy studia? Być może trzeba będzie nauczyć się szyć? Albo robić coś innego, co zwykle robią… migranci z Polski w Londynie, z Meksyku w USA, z Maroka we Francji, z Turcji w Niemczech, migranci z Ukrainy w Polsce (którzy właśnie uciekają do siebie, bo nie widzą za bardzo, żeby ktokolwiek w kraju dla którego pracowali, miał się o nich zatroszczyć)?
Taki, na którego inni zawsze patrzą podejrzliwie, kiedy wchodzi do sklepu, bo wygląda inaczej (ma np. maseczkę, a w wiosce nikt nie nosi, bo przecież nic nie daje i w ogóle po co panikować?). Który dzwoni do lekarza pediatry i nie wie, czy dostanie potrzebne lekarstwa, bo nie wiadomo czy ta e-recepta zadziała? Czy apteka będzie otwarta? Czy sprowadzają leki zza granicy? Czy im się należy teraz opieka zdrowotna czy nie? Przecież podatki płacimy, państwo gwarantuje, a lekarzy mamy dość przecież. Część może nawet wyjechać za granicę! Czy w Idlib mają teraz lekarzy…?
***
Kiedy Olga Tokarczuk, jedna z najbardziej empatycznych znanych mi autorek, dostała Nagrodę Nobla i wygłosiła swoją noblowską przemowę, powiedziałam przyjaciółce, że „czułość” będzie słowem roku 2020. Niestety, stało się inaczej, bo kto postawi dzisiaj złotówkę na słowo inne niż „koronawirus” – i młodzieżową odmianę „korona” – albo „pandemia”? Ja osobiście bym postawiła na „czułość” i na „empatię”, najwyżej ktoś powie, że jestem naiwna. Trudno.
Czułość jest spontaniczna i bezinteresowna, wykracza daleko poza empatyczne współodczuwanie. Jest raczej świadomym, choć może trochę melancholijnym, współdzieleniem losu. Czułość jest głębokim przejęciem się drugim bytem, jego kruchością, niepowtarzalnością, jego nieodpornością na cierpienie i działanie czasu. (Olga Tokarczuk)
Autor Zdjęcia: Grzegorz Bukała