Doskonale potrafili wspinać się na wysokie drzewa, stąd pomysł schowania się na szczycie jodeł wydawał się naturalny. Aby nie spaść, mocno się przywiązali. Jeden z nich zrezygnował z tego pomysłu. Zostawił swoje buty pod drzewem i w nieco dalszym miejscu znalazł inne schronienie. Decydujący moment. Mężczyzn nikt nie zauważył, uratowani! Ale zostały buty.
Nie umknęły uwadze psów tropiących. Teraz sprawa stała się jasna. Rzut okiem przez lornetki. Strzały. Zginęli wszyscy. Wszyscy, prócz właściciela owych butów. „To brzmi jak niesamowity film”- pomyślałam, gdy pierwszy raz usłyszałam tę historię z ust pani dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury i Czytelnictwa w Rakszawie Agnieszki Rzepki. Ale to nie film. To czas wojny. Tak wiele nie jestem w stanie pojąć, a historie, które usłyszałam, właśnie do takich należą. Muszę jednak zacząć od początku.
Rok 1943, noc z Wielkiej Soboty na Wielką Niedzielę. Na posterunku policji w Żołyni uwięzieni zostali partyzanci AK. W skutek tortur mogli ujawnić całą sieć powiązań konspiracyjnych. Konieczny był szturm na żołyński posterunek, aby ich uwolnić. Akcja rozpoczęła się od rzutów granatów wraz z ostrzałami. Pojawiły się problemy z otworzeniem krat, które miały dać dostęp do uwięzionych. Po kilku uderzeniach siekiery udało się jednak pokonać zabezpieczenia. Tak zaczyna się film „Zdradziły go buty” zrealizowany przed Fundację Wspierania Rozwoju Lokalnego VAN PUR w Rakszawie. Odbicie uwięzionych trwało 10 minut, jednak nastąpiła nieoczekiwana akcja.
Najwyraźniej wystąpił błąd komunikacyjny, gdyż wynika, że z ich ustaleń nikt nie miał prawa pojawić się w danym miejscu, a jeśli się pojawi, to znaczy, że jest to Niemiec - wyjaśnia mi pan Wojciech Figiela, który wraz z panią Agnieszką Rzepką, tworzą skład wspomnianej wyżej fundacji.
A dlaczego był to błąd? Bo postrzelony został nie wróg, a kolega partyzantów, który w pewnym momencie pojawił się na placu obok posterunku. Odbitych więźniów przewieziono do sąsiednich wiosek, ranny zaś Władysław Dudek, pseudonim Ordon, przetransportowany został do pobliskiego Julina. Przez to perfidne zrządzenie losu, bo nadmienię jeszcze raz, był to przypadek, i jak podkreśla pani Rzepka, nikt nie chciał strzelać do swojego kolegi, następnego dnia Ordon umarł.
Julin to obszar leśny i zespół pałacowy, położony na terenie gminy Rakszawa. Malowniczy krajobraz przyciąga tu mnóstwo ludzi. Nigdy, będąc na klasowym wyjeździe czy odpoczynku z rodziną, nie zwróciłam uwagi na pomnik, który znajduje się w pobliżu. Pomnik, który był pierwotnym miejscem pochówku Ordona. Nie mówiąc już o tym, abym znała jego historię. Czy jestem jednostkowym przypadkiem?
Tak więc na spotkaniu z panią Rzepką i panem Figielą, dowiedziałam się o genezie jednego z obiektów upamiętniających, na terenie mojej gminy. Jednak to nie koniec. Właśnie w wyniku tej akcji, Niemcy chcieli zemścić się na mieszkańcach. Drogę, jaką obrali w tym celu, były pacyfikacje- mówi pani dyrektor GOKiC w Rakszawie. Pan Wojciech dodaje, że w tym momencie warto wspomnieć o księdzu Józefie Krupie, który był tutaj proboszczem - Rzekomo Rakszawa była przeznaczona poważnej pacyfikacji, a właśnie dzięki księdzu jakoś to ograniczono. Z krążących pogłosek można sądzić, iż przez jego wstawiennictwo nasza wieś nie została puszczona z dymem.
Przez to cały odwet został skierowany na Wydrze. Około 6 tygodni później, z uwagi na donosy, tamtejsza ludność zaangażowana w działalność konspiracyjną, postanowiła ukryć się w lesie. Niemal wszyscy utrzymywali się w znacznym stopniu z leśnictwa, dlatego doskonale potrafili się wspinać na kilkudziesięciometrowe jodły.
Te jodły wtedy były wysokie, to po 25 metrów. Teraz takich drzew nie ma - mówi w filmie pani Wiktoria Wawrzaszek, o której historii jeszcze tu wspomnę.
Pożegnania z rodzinami nie były wyjątkowe, myśleli, że wrócą. Gdy znaleźli się już w lesie, każdy z nich wspiął się na inne drzewo, i przywiązani sznurami czekali na przybycie Niemców. Jeden z mężczyzn z pewnych przyczyn nie podążył za kolegami, być może miał problemy z wejściem, tego dokładnie nie wiadomo. Schronił się prawdopodobnie pod gęstymi krzakami. Gdy oprawcy przybyli do lasu, nie zauważyli żadnego z mężczyzn. Do czasu. Psy tropiące znalazły buty. Nie wiadomo, dlaczego one się tam znalazły, ewidentnie był to przypadek, zapomnienie. Wspomniany mieszkaniec, który obrał inną drogę schronienia, zostawił buty pod drzewem, a skutek tej omyłki miał okrutny finał. Niemcy natychmiast domyślili się całej sytuacji, spojrzeli przez lornetki i zaczęli bezlitosne rozstrzelanie. A trwało to długo, bo nie rozumieli, dlaczego ciała nie spadają.
10- letnia wtedy Wiktoria Wawrzaszek doskonale pamięta te czasy, zginął jej ojciec, a widoki, o których mówi, są wstrząsające Taki z Wydrza - Decowski - to wisiał na gałęzi, na takim korniku, ze Stopyrą z Rakszawy. To tak ich ścieni, że z głowy wylewał się mózg, ja pamiętam, że to wyglądało jak takie malutkie kiszeczki. Człowiek sobie jeszcze wtedy nie uzmysławiał, że tak to wygląda. Babka nieboszczka mnie wtedy jeszcze podprowadziła bliżej. Mężczyzna, który przez nieuwagę zostawił buty, przeżył. Łącznie jednak zginęło 11 osób. Teraz w miejscu ich śmierci znajduje się krzyż, a trochę dalej pomnik upamiętniający. Ile par butów mija te miejsca, nie wiedząc, dlaczego zostały wyszczególnione?
Z panią Agnieszką i panem Wojciechem rozmawiałam jeszcze na temat wiedzy lokalnej historii wśród mieszkańców, zwłaszcza tych młodych. Tak, to nie jest łatwe, aby ocalić to od zapomnienia. Udało nam się, przynajmniej w pewnej części, zatrzymać historię w książce o „Mieszkańcach Rakszawy na starej fotografii”.- mówiąc to, pani Rzepka otwiera i pokazuje mi egzemplarz, o którym mówi- Tutaj są dwie fotografie dotyczące wydarzenia, na temat którego rozmawiamy. Pierwsza mówi o pogrzebie. Mamy tutaj 6 trumien rozstrzelanych mężczyzn. Druga, bardzo wymowna, z kobietami, żonami, matkami tych osób, które poniosły tak tragiczną śmierć. Może właśnie w tej książce, gdy ktoś będzie ją przeglądał, szukał swoich korzeni, natknie się na chociażby te fotografie, być może zacznie myśleć i wertować nad historiami, które tutaj się rozegrały.
Ciężko mi uzmysłowić sobie historie, o których się dowiedziałam. Gdy usłyszałam je pierwszy raz, brzmiały jak powieść, która przecież nie mogła wydarzyć się naprawdę. Zwłaszcza, że związane są z tak malowniczym miejscem, jakim jest Julin. Na zakończenie pragnę dać fragment wypowiedzi pani Wiktorii Wawrzaszek, który mocno mnie poruszył. Mnie, czyli osobę, dla której wojna jest znana tylko z kart historii. Gdy zobaczyliśmy z daleka, że gestapo jechało, to obok były takie krzaczki. Wpadliśmy w te krzaczki, pod te sosny, żeby nas nie było widać. A oni widzieli, że te dzieci idą, puścili serię w powietrzę. A myśmy się tak wystraszyli. Boże, jaki to był strach… jaki to był strach! Żeby się nikt takiego nie doczekał…Były to czasy, żebyście się dzieci nigdy wojny nie doczekały!