Korzystając z przywileju felietonisty, zgłaszam swoje votum separatum. Nachalne promowanie czytelnictwa wydaje mi się niekiedy irytujące, a twierdzenie, że książki to sama wiedza i korzyść jest po prostu nieprawdziwe.
Moje odmienne zdanie – muszę to przyznać – zgłaszam trochę na zasadzie dziennikarskiej fanaberii: wyrażam je, bo mogę. Co więcej, może wydawać się kuriozalne, bo pomysł na numer promujący czytelnictwo był między innymi mój. Ale nie mam ambicji przedstawiania tylko i wyłącznie skrajnego i bezrefleksyjnego antykonformizmu, kieruje mną raczej chęć podrażnienia Czytelnika, zapewnienia pluralizmu naszemu numerowi oraz pewnej dawki krytycyzmu (a jeśli i demokracji się przysłuży, to pozwalam na odczytywanie go podczas marszów KOD). Występuję bowiem nie tyle przeciwko samym książkom, ale utartemu schematowi, przeświadczeniu, że należy je czytać i tyle i nie ma nad czym się zastanawiać – koniec dyskusji.
Przypomina mi to zresztą kampanię społeczną „Pij mleko – będziesz wielki”. Akcja ta była ogromnym sukcesem niosącym wielką porażkę. Potrzeba picia mleka była bezdyskusyjna: w promocję zaangażowali się liczni aktorzy, na spoty poszły duże pieniądze, dzieciom w szkołach zapewniało się darmowe mleko. Skąd więc paradoks, o którym pisałem? Sukcesem oczywiście było spełnienie wyznaczonych celów, które możemy wyobrazić sobie następująco: dotarcie z przekazem do większości społeczeństwa, zmiana nawyków żywieniowych wśród najmłodszych, „edukacja mleczna” rodziców. Porażką były zaś skutki: mleko okazało się być jednym z najgroźniejszych alergenów.
I tak trochę jest z książkami. Bywają one bowiem często zwyczajnie głupie (a przez to niebezpieczne), bo ich autorzy są po prostu omylni. Papier jest w stanie przyjąć wszystko. Modele teoretyczne, które pięknie wyjaśniają świat, to często stek bzdur. Utopie miały zapewnić powszechną szczęśliwość, a sprowadziły na świat największe nieszczęścia. Książki książkami – rzeczywistość zweryfikowała.
Czytaj cały artykuł w Intro Magazynie: Książka jak dynamit