W żywiole imprez motoryzacyjnych widzimy dziesiątki kierowców, którzy realizują pasję, przy tym zapewniają doskonałe widowisko dla publiczności. Są jeszcze mechanicy, media, ale nie na tym kończy się lista. Nie zawsze jesteśmy świadomi faktu, ile osób wydaje czasem ostatnie tchnienie, aby wszystko rozegrało się zgodnie ze scenariuszem. Jedną z takich postaci jest właśnie Blacha, człowiek którego często widywałem po wejściu w sferę. Osoba wyróżniona nagrodą z cyklu Złote Sztosy w roku 2016 pt. Spirit of Drifting. Z Kamilem o jego zaangażowaniu, pasji i harcie ducha - rozmawiał Krzysztof Klimek.
Krzysztof Klimek: Pod koniec 2016 roku otrzymałeś nagrodę z cyklu „Złoty Sztos” pt. „Spirit of Drifting 2016”. Co kryje się pod wyróżnieniem - „Ducha Driftingu”?
Kamil „Blaszka” Blachowski: W sumie byłem zaskoczony, nawet bardzo. O nominacji dowiedziałem się w momencie, gdy już prowadziłem, dodatkowo to była całkiem przypadkowa informacja. Bardzo aktywnie obserwuję fanpage TurboSztos by Ola Fijał, który prowadzi moja koleżanka Ola, bardzo pozytywnie zakręcona osoba – co można odczuć już od pierwszego spotkania). Pewnego dnia zobaczyłem na Turbosztosie, że Ola zrobiła drugą edycję plebiscytu, tradycyjnie na zakończenie sezonu Driftingowych Mistrzostw Polski i byłem zwyczajnie ciekaw tegorocznych nominacji. Przeglądając je natknąłem się na swoje zdjęcie w kategorii, której nie było na pierwszej gali. Prowadziłem tam i były bardzo pozytywne komentarze, więc poczułem się doceniony. Na jednej z rozmów zapytałem skład sędziowski, który mnie nominował: „dlaczego właśnie ja?”. Odpowiedzieli, że ta kategoria została stworzona dla mnie. Tym bardziej poczułem dumę w związku, że zostałem nominowany wraz z moimi dwoma serdecznymi kolegami po fachu, którzy bardzo przyłożyli się do promowania driftingu w Polsce.
Kim są te osoby?
Mowa tutaj o Andrzeju Witkowskim oraz Adamie Grudniewiczu. Pierwszy z nich jest sędzią na DMP oraz wieloletnim prezesem Polskiej Federacji Driftingowej. Za to Adam Grudniewicz jest jednym z najbardziej znanych komentatorów imprez driftingowych w naszym kraju, dodatkowo to były dziennikarz TVN Turbo, który prowadził program o nazwie – Polskie Tory Wyścigowe. To wielki zaszczyt znaleźć się w jednej kategorii z takimi osobowościami. Kategoria Spirit of Drifting powstała w tym roku, więc jeszcze trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie – kto powinien otrzymywać takie nagrody? Jestem pierwszą osobą, która ją otrzymała, ale myślę, że zasługują na nią ludzie aktywnie działający w organizacji zawodów w różnych ligach - zarówno w Polsce, jak i za granicą. W niektórych wykonuję prace organizacyjne, jako np. sędzia startowy, techniczny, flagowy lub człowiek odpowiedzialny za kontakt zawodników z biurem w parku maszyn. Staram się rozwiązywać problemy bieżące, które dotykają ludzi podczas zawodów, niezależnie czy to jest prezes, zawodnik, sędzia, kibic, dziewczyny z biura zawodów, hostessy, ludzie z mediów czy nawet cateringu i ochrony. Lubię pomagać. Drift i rajdy to moje życiowe pasje, którymi lubię zarażać innych i chętnie wdrażam w ten świat. To pewnie powód otrzymania nagrody.
Jesteś niezwykle otwarty, chętny do pomocy oraz masz bardzo pozytywne podejście do ludzi. To Twoja natura? A może, jak to się mawia: „jeszcze się na nikim nie przejechałeś”?
Szczerze mówiąc: przejechałem się bardzo wiele razy. W każdej branży, nawet w życiu codziennym, są ludzie, na których się można rozczarować. Jednak jeżeli lubi się swoją profesję, to nie powinno się zawracać na nich uwagi, wręcz ich unikać. Nie można przecież pakować wszystkich do jednego worka. Nie oceniam ludzi z góry i każdemu daję szansę pokazania się, od niego już zależy czy od tej złej czy dobrej strony. Na szczęście większość ludzi, których spotykam, jest dla mnie serdeczna i pomocna. Na nich się skupiam. Po za tym akurat na zawodach często jest dużo adrenaliny i też sporo stresu, ogólnie nerwowej atmosfery, ta czasem wymyka się spod kontroli. Wtedy trzeba nad tym zapanować. Jeżeli już muszę pracować z kimś, na kim się przejechałem - nie zwracam na tę osobę uwagi, tylko skupiam się na realizacja zadania, rzecz jasna będąc przy tym bardziej uważnym. Uśmiechem i otwartością też dużo załatwisz. Zawsze można liczyć na moją pomoc.
Dobro zawsze wraca – w Twoim wypadku chociażby w postaci nagrody Spirit of Drifting. Dla Ciebie to było wyróżnienie, na które długo pracowałeś. Po wejściu w sferę motoryzacji bardzo często Cię spotykałem przy organizacji różnych imprez, od Driftingowych Mistrzostw Polski po Barbórkę Warszawską. Nie próżnujesz?
To fakt. Na tyle jestem już tym zarażony, że staram się uczestniczyć w jak największej liczbie takich imprez. Dzięki temu łączę przyjemne z pożytecznym. Mam okazję spotykać kolejnych znajomych z różnych stron Polski, których nie widuję na co dzień. Do tego zdobywam kolejne kontakty, wiedzę i doświadczenie, więc myślę, że warto. Nominacja również była z tym związana, miałem naprawdę pracowity 2016 rok. Podobnie jak w poprzednich latach byłem prawie na każdych zawodach driftingowych. Niektóre odbywały się w jednym czasie – nie mogłem być w dwóch miejscach na raz, więc w takim wypadku wysłałem na drugie zawody ludzi, z którymi pracuję. To spowodowało, że ludzie często mnie widywali w różnych rolach. Jak sami twierdzą, świetnie się sprawdzałem. To dodatkowo mnie motywowało, żeby nie odpuszczać żadnych zawodów, bo ludzie mnie potrzebują.
Zmieńmy na chwilę temat. Myślisz, że „przeciętny Kowalski” ma szansę zorganizować wydarzenie motoryzacyjne pokroju np. Izdebki DriftShow, Festiwal Motoryzacyjny w Rzeszowie, Drift Challenge?
Bardzo konkretne pytanie. Myślę, że i tak, i nie. Jeżeli „przeciętny Kowalski” ma takiego fioła na punkcie motorsportu, jak niektórzy z nas, to nic nie stoi na przeszkodzie. Ludzie z pasją i marzeniami mają większą wyobraźnię i wizję, którą chcieliby realizować, są też bardziej cierpliwi w dążeniu do celu małymi krokami. Ja zaczynałem kilka lat temu od „zwykłego pachołkowego”, ale zaraziłem się tym na tyle, że pomyślałem: „to nie jest szczyt moich możliwości w tej branży”. Z zawodów na zawody poznawałem coraz więcej ludzi, dużo się od nich nauczyłem, pytałem, integrowałem się. Poczułem się jak w rodzinie, zostałem bardzo ciepło przyjęty. Dzięki temu uświadomiłem sobie, że chcę robić to zawsze, to moja droga. Chyba wstrzeliłem się też w odpowiednim momencie. Wtedy drifting nie był jeszcze tak znaną dyscypliną jak teraz i nie było takiej liczby różnych lig, zawodów, więc to grono było mniejsze, bardziej się znało. Dlatego teraz „przeciętny Kowalski” miałby nieco trudniej z tego powodu. No i trzeba się poświęcić – całkowicie. Niestety jest też wielu „sezonowców”, czyli ludzi, którym życie prywatne, finanse czy brak czasu zwyczajnie blokują możliwość aktywnego uczestnictwa. Nie mogą kontynuować pasji zaledwie po 1 czy 2 sezonach. No i nie wszyscy się jednak do tego nadają, sam to zauważam. Trzeba być osobą bardzo szybko myślącą, kreatywną - ponieważ na zawodach czasem coś się wysypie i „trzeba wróżyć z fusów”. Właśnie wtedy należy zachować zimną krew, znaleźć rozwiązanie. Taka organizacja to duże przedsięwzięcie, więc zaczynając przygodę z tematem nie jest możliwe zrobić tego na raz. Niezbędne są lata doświadczeń, wiedza, umiejętność, kontakty i wiele innych aspektów.
Jak wyglądały Twoje początki z motorsportem?
To bardzo kręta droga i długa historia. Od małego zawsze interesowały mnie samochody i motocykle. Pamiętam jeszcze moją kolekcję Bburago. Mając kilka lat jeździłem po dywanie, z wyrysowanymi ulicami, budynkami, światłami. Zresztą kiedyś to było bardzo modne. Gdy miałem już około 12-13 lat, kupowaliśmy z kolegami duże fiaty, maluchy, syrenki, warszawy, polonezy, ogólnie jakieś stare auta, ale jeszcze sprawne, a najlepiej z tylnim napędem. Teraz te auta to klasyki, które na aukcjach są warte po kilka tysięcy złotych, a wtedy kupowało się je od starszych ludzi. Czasem, gdy zobaczyliśmy u kogoś na podwórku coś dla nas, po prostu podchodziliśmy i zaczynaliśmy rozmowę. Ceny tych aut wtedy były śmieszne, zwłaszcza w stosunku do dzisiejszych, bo np. poloneza czy dużego fiata kupowało się za 500-1000zł, zależnie od stanu. Ale były opłocone zawsze z ubezpieczeniem. Zrzucaliśmy się we 3 i dość tanio wychodziło. Gdy takie auto "skasowaliśmy" na drzewie, to się je złomowało. Po kupnie auta za 500zł mieliśmy miesiąc frajdy i jeszcze po rozebraniu na części, wyciągnięciu skrzyni itp. na złomie dostawaliśmy 700-800zł, więc mieliśmy na kolejne auto lub 2 maluchy. Tam gdzie mieszkałem były dość blisko lasy więc było gdzie jeździć.
A kiedy skierowało się to w stronę bardziej profesjonalną?
Najpierw były jakieś epizody w KJS-ach(Konkursowa Jazda Samochodem) za małolata mając kilkanaście lat. To były czasy szkolne, więc musiałem się skupić na nauce i sobie odpuściłem. Oczywiście musieliśmy skądś brać wenę, dlatego jeździliśmy na rajdy takie jak Kormoran, Nadwiślański czy Polski jako kibice oglądać Krzyśka Hołowczyca czy śp. Janusza Kuliga. A jak nie było kasy na auto lub nie było rajdów, to siedzieliśmy u kumpla i graliśmy w Colina McRae 2.0 (którego jestem wielkim fanem). Zakładaliśmy się kto wykręci lepszy czas. Wyprowadziłem się z rodzinnych stron i kontakty z paczką się urwały, a ja skupiłem się na szkole. Kilka lat temu zadzwonił mój dobry kolega i zapytał czy nie chcę pojechać z nim na rajd jako pomoc. Jego tata jest wieloletnim szefem zabezpieczenia i dyrektorem niektórych rajdów. Ucieszyłem się i zgodziłem od razu. Byłem wtedy po rozstaniu z osobą, z którą byłem w kilkuletnim związku, więc pomyślałem, że przyda mi się taka integracja. Nie żałowałem. Michał wiedział, że to lubię, po 1 zawodach dowiedziałem się, że spodobała im się moja praca oraz moja osoba. Pozostaliśmy w kontakcie, poznałem kilku fajnych ludzi, którzy zaczęli mnie zapraszać na imprezy motoryzacyjne. Gdy pierwszy raz pojechałem na drift, zakochałem się w nim od pierwszego wejrzenia. Od razu pomyślałem, że chce robić tylko to, że czuję się jak ryba w wodzie, dostałem skrzydeł. Mój plan się powiódł i jestem teraz tam gdzie jestem. Przede mną jeszcze droga do dalszej realizacji. Cieszę się. Zwiedzę jeszcze więcej miast w Polsce, więcej krajów zagranicznych i poznam świetnych ludzi. To jest w tym najlepsze. Wracając do tematu mojego rozwoju – sam nie wiem kiedy przyszedł ten moment, że ze zwykłej osoby do pomocy zostałem jednym z organizatorów. Stało się to może nie w bardzo szybkim tempie, ale jednak nie zauważalnie z flagowego przeszedłem na startowego, potem na człowieka od parku maszyn, potem doszły mi kolejno obowiązki związane z biurem zawodów i całą obsługą toru wraz z jego zabezpieczaniem. Dzięki temu, że poznałem wszystko od podstaw na własnej skórze, teraz mam więcej pomysłów i lepiej wykonuję swoją rolę jako organizator czy dyrektor zawodów.
Dlaczego w Polsce ostatnimi czasy zaczęła pojawiać się opinia, że drifting idzie w górę, kiedy sfera rajdowa zaczyna szukać dna do odbicia?
Drifting jest jedną z młodszych u nas dyscyplin sportów samochodowych, więc jest nią duże zainteresowanie. Wokół strefy rajdowej pojawiło się ostatnio sporo jakiegoś politycznego galimatiasu związanego z władzami związków i klubów w naszym kraju, co ma swoje skutki. Drifting nie należy jeszcze obecnie do kategorii, która podlega jakimś ogólnym zasadom i przepisom PZM i FIA jak rajdy, wyścigi. Należy raczej do tych ekstremalnych sportów, więc takie wielkie marki jak Red Bull, Monster coraz częściej sponsorują i promują inicjatywy związane z driftem, więc częściej też słychać o nim w mediach. Porównując to z sytuacją sprzed kilku lat, kiedy opinia o drifcie była nienajlepsza, naprawdę można być zadowolonym. Jeszcze do niedawna drift kojarzył się tylko z niebezpieczną jazdą Froga po ulicach stolicy, więc opinia o nas nie była najlepsza. Uważano nas za niebezpiecznych ludzi, którzy mają coś z głową. Na szczęście ta opinia się już zatarła i jest coraz więcej pozytywnych komentarzy na temat tego sportu. Drift to przede wszystkim jest jedna wielka rodzina. Możemy być z tego dumni. Na rajdach popsuła się atmosfera, na driftach zawsze jest for fun. Jeżdżąc na rajdy wśród kierowców jest czysta rywalizacja. Gdy w jednym z teamów w depo coś się popsuje, to rzadko można liczyć, że ktoś z namiotu teamowego konkurencji ci pomoże, tym bardziej gdy jest to team fabryczny. Tacy uważają się za bogów świata. Niestety sam na własnej skórze to odczułem. Na drifcie jest odwrotnie. Panuje rodzinna atmosfera, zawodnicy przyjeżdżają z żonami, dziećmi, znajomymi. Każdy pomaga sobie wzajemnie jak może. Po 1 dniu zawodów, gdy kibice już pójdą, zawsze zostaje większość osób w parku maszyn i się integrujemy razem. To wszystko tworzy super klimat.
Myślę, że jednak chyba do driftingu Ci najbliżej, wiec dlaczego Blaszka nie ma swojego auta i nie jeździ?
Chodzi o kwestie finansowe. Drifting jest świetną dyscypliną motosportu zapewniającą mnóstwo adrenaliny, lecz niestety jedną z droższych. Kiedyś jeździłem coś po placykach, nigdy na zawodach. Jeżdżąc na zawody organizacyjnie uważam, że mam mniej stresu niż zawodnik. Oczywiście są chwile, kiedy robienie imprez dla chłopaków i jeżdżenie z nimi na prawym fotelu wkurza. Człowiek sam by chciał, ale musiałbym poświęcić sporo czasu na treningi oraz trochę zainwestować. Niestety nie mam obecnie ani czasu, ani wystarczającej gotówki. Ale mam nadzieję że w najbliższych latach będzie mi dane wystąpić w zawodach jako uczestnik. Do niedawna miałem e36 do zabawy, ale po tym jak dałem się przejechać mojemu koledze, to z auta nie było co zbierać, więc je zezłomowałem i odpuściłem sobie z powodu braku czasu i gotówki dalszą zabawę.
Rok 2016 może być dla Ciebie podwójnie udany: najpierw wspomniana nominacja i statuetka, potem licencja sędziowska. Twoja przyszła działalność będzie bardziej skierowana w stronę sędziowania?
Nie lubię być w jednym miejscu na zawodach, ale mieć oko na wszystko. Park maszyn traktuję jak swój dom, w którym lubię mieć porządek, więc stała praca jako sędzia już mnie nie "jara". W tym roku udało mi się porozumieć z kilkoma fajnymi ludźmi, którzy zaproponowali trochę większy zakres obowiązków związanych ze sprawami organizacyjnymi i dobrze się w tym czuję. Mógłbym wdrożyć kilka swoich ciekawych pomysłów, więc rok 2017 będzie raczej także bardzo intensywny, zdobędę nową wiedzę i doświadczenie. Zobaczymy co z tego wyjdzie w ciągu najbliższych kilku sezonów, ale na pewno będzie to związane z organizacją. Dostałem propozycję dołączenia do jednego ze znanych i utytułowanych teamów, lecz wtedy nie mógłbym robić tego co robię teraz.
A jak w tym momencie widzisz swoją przyszłość?
Jeżeli chodzi o mnie to mam nadzieję, że cały czas będę podwyższał swoją poprzeczkę w tej branży i sumiennie ją realizował. Wiem, że to jest moja droga, którą chcę podążać już do końca życia bo nie wyobrażam sobie inaczej spędzić sezonu niż na zawodach. Dla mnie to są wakacje, odpoczynek i wielka frajda. Nie zawsze to wychodzi finansowo, więc mam też nadzieję, że w końcu będę z tej pracy zarabiał na tyle, żebym nie musiał dorabiać w inny sposób. Życzę wszystkim, którzy siedzą w driftingu i go kochają, aby znaleźli czas, środki, cierpliwość i zapał na realizowanie się dalej w tej dyscyplinie.
Dzięki wielkie za rozmowę, życzę dalszych sukcesów i widywania Cię jak najczęściej.
Dziękuję bardzo i tobie również życzę sukcesów w karierze fotograficznej oraz radiowej. Mam nadzieję, że znajdziesz więcej czasu na to, abyśmy się widywali u nas na zawodach. A wszystkie osoby, które nie wiedzą co to drifting, nie widziały go wcześniej, polecam gorąco i szczerze zaznajomić się z tym – jeszcze nowym w naszym kraju – sportem motorowym.
Fot. Krzysztof Klimek