Chociaż pandemia nie ustępuje, nie ustępują również ludzie sztuki. Nawet w tych trudnych warunkach starają się tworzyć i zachwycać nas pięknem ukrytym w człowieku, w słowie, w geście, w działaniu. Wciąż jesteśmy podzieleni dystansem społecznym, jednak sztuka może zmniejszyć tą dzielącą nas przepaść.
Jedną z form, którą podzielili się z nami aktorzy Teatru MASKA w Rzeszowie, są tak zwane czytania performatywne. Jest to rodzaj czytania, w którym aktor pobudza się wraz z tekstem do działania scenicznego. Artyści przygotowali trzy teksty: „Gniazdo” Marii Wojtyszko w reżyserii Roksany Miner, „Kleszcz” Jarosława Murawskiego w reż. Tomasza Kaczorowskiego i „Chodź na słówko 3” Maliny Prześlugi w reż. Mateusza Przyłęckiego. Czytania performatywne odbyły się w formie online, a transmisji dokonano z Klubu IQ Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. O tym, jak przebiegały występy oraz jak zmieniła się praca aktora w czasach pandemii, Mateuszowi Ciurkotowi opowiedział jeden z aktorów Teatru MASKA – Maciej Owczarek.
Mateusz Ciurkot: Muszę przyznać, że dawno nie widziałem dobrego występu. Tyle miesięcy w zamknięciu, potem chwila luzu i znów jesteśmy uwięzieni w czterech ścianach domu. Transmisja sztuki online to naprawdę świetny pomysł. Musiałeś niezwykle tęsknić za występami scenicznymi?
Maciej Owczarek: I to nawet bardzo! Długi czas pozostawaliśmy w izolacji społecznej, aż w końcu nadarzyła się okazja do wystawienia kilku spektakli w sposób tradycyjny. W listopadzie znów mogliśmy wystąpić przed publiką, w końcu doświadczenie widza, to jedna z najlepszych rzeczy jakie dotykają pracy aktora. Teraz warunki ponownie uległy zmianie. Musieliśmy podjąć się transmisji online, tak aby sztuka mogła dotrzeć do każdego. Właśnie przy tej okazji wystawiliśmy te trzy czytania performatywne.
MC: Jakie są Twoje ogólne wrażenia względem formy czytań performatywnych?
MO: To coś więcej niż zwykłe czytanie. Mamy okazję się ruszyć, zamiast siedzieć przy stole. Ten ruch jest dosyć istotny, gdyż te intencje dużo łatwiej przechodzą przez ciebie wraz z całym ciałem. Możemy pobawić się za równo słowem, tekstem jak i gestem, ruchem czy rekwizytem. Jest to więc fantastyczne doświadczenie, zwłaszcza, że każda ze sztuk podlegała innemu reżyserowi. Ponadto mieliśmy okazję współpracować z nimi po raz pierwszy, przez co mogliśmy spróbować pracy nad tekstem w zupełnie świeży sposób. Wszyscy oni wnieśli do naszego zespołu nową energię, co przełożyło się na przygotowanie sztuk, a także na późniejszy ich odbiór – pozytywny rzecz jasna.
MC: Skoro utwory przygotowane są przez różnych reżyserów, to opowiadają one inne, niepowiązane ze sobą historie?
MO: Każdy z reżyserów sam wybrał tekst, z którego chce przygotować czytanie performatywne. Wszystko zostało skonsultowane z naszym dyrektorem artystycznym, jednak nic z góry nie narzucono. Z tego powodu teksty te nie posiadają jakichś wyraźnych cech wspólnych. Niemniej nam to nie przeszkadzało. W końcu w pracy aktora należy odgrywać różne historie w różnych klimatach, a taki stan rzeczy tylko pozwolił nam podzielić się z publicznością trzema zupełnie innymi historiami.
MC: O czym w takim razie były te sztuki?
MO: Pierwszą z nich reżyserowała Roksana. Był to specyficzny tekst o patriotyzmie – „Gniazdo”. Opowiadał o nas jako o narodzie z lekkim przymrużeniem oka. Rzecz jasna było tam sporo radości z tego, że jesteśmy Polakami oraz takiej typowej narodowej dumy. Nie mniej uwypukliliśmy niektóre z naszych wad np. wysoką tendencje do kłótni. Czasem takie delikatne ukłucie niewygodnego tematu jest dobre. Nikt z nas nie jest doskonały, przez co powinniśmy pracować nad sobą. Być może takie lekko komediowe podejście skłoni do refleksji niektórych z nas.
Kolejnym tekstem był „Kleszcz”, który wyszedł spod pieczy Tomka. Tutaj panowała z kolei taka otoczka państwa totalitarnego. Była to opowieść odnosząca się do niewygodnej części społeczeństwa, której wszyscy chcą się pozbyć. Jednak, jak się z czasem okazało i tacy ludzie są potrzebni w społeczeństwie. Historia ta świetnie ukazuje, że nie powinniśmy wykluczać innego człowieka, tylko dlatego, że mówi i myśli inaczej niż wszyscy.
Mateusz z kolei reżyserował „Chodź na słówko 3”. Była to opowieść o dojrzewaniu, o poszukiwaniu własnego słowa. Główni bohaterowie chcą odnaleźć swoje dzieci, ponieważ te wyruszyły w wędrówkę. Mówiły one całkiem innym językiem niż starsi, więc chciały odnaleźć własną drogę w życiu. Ta historia ma także przełożenie na nas samych. Również i my staramy się odnaleźć swoją drogę w życiu, tak aby kierować się własnymi zasadami.
Jak widać – są to zupełnie różne opowieści. Nie mniej fajne jest to, że zachęcają one widza do przemyśleń. Zresztą zawsze powtarzam, że lubię w teatrze tworzyć sytuację do dyskusji. Spektakl ma też za zadanie naprowadzić na pewną myśl, wskazać istotne wątki, które rozpoczynają pewną formę dialogu. W pewnym sensie dialog ten toczy się pomiędzy widzem a postacią i sytuacją, jaką kreuje aktor na scenie.
MC: Jednak w przypadku występów online ten kontakt z widzem ulega zmianie. Macie jakiś feedback ze strony publiczności?
MO: Jak najbardziej – na bieżąco publikowane są posty na Facebooku. Ludzie pod nimi zostawiają reakcje - lajki bądź serduszka. Jest też wiele pozytywnych komentarzy, w których widzowie wyrażają zarówno swoje zniecierpliwienie w oczekiwaniu na kolejną transmisję, jak i dzielą się swoimi wrażeniami i przemyśleniami po zobaczeniu widowiska. Sporo osób ogląda wydarzenia – pierwsze czytanie performatywne widziało przeszło 150 osób. Daje nam to pewną motywację, że to co robimy jest słuszne, oraz że warto tworzyć w taki właśnie sposób, aby dotrzeć do ludzie ze sztuką w obecnych warunkach.
MC: Praca przed kamerą to jednak inne środowisko. Jak wobec tego zmieniło się twoje odczucie podczas występów?
MO: Teatr i transmisja to dwa zupełnie inne media. Kontakt z publicznością w spektaklu, o którym wspominałem, jest naprawdę istotny. Możesz wtedy poczuć to, co oni czują. W taki oto sposób sam się nakręcasz do dalszego działania, możesz się jakoś dostosować pod reakcję widza. Przed kamerą zachowujesz się zupełnie inaczej. Poniekąd staje się to taką „próbą po omacku”. Nie posiadamy bezpośredniego kontaktu z widzem. Nie zmienia to faktu, że występy te i tak są dla nas niezwykłym doświadczeniem. Mamy okazję poeksperymentować nad innymi formami wyrazu, przy okazji próbując się w nowych warunkach.
MC: A mieliście jakąś okazję do wystawienia czytań performatywnych w latach ubiegłych?
MO: Kiedyś były ku temu pewne zakusy. Na pewno kilka czytań zorganizowano jeszcze zanim dołączyłem do zespołu. W ekipie jestem już od 5 lat. W tym czasie zorganizowaliśmy kilka takich form, aby zobaczyć reakcję publiczności. Pamiętam, że jedno z czytań zorganizowaliśmy raz dla młodszej widowni. Było to dosyć ciekawe doświadczenie, zwłaszcza, że z jednej strony występ poruszał dosyć ciężką tematykę przemijania (zwłaszcza dla młodszego widza), choć zarazem był on lekki i przyjemny w przyswojeniu.
MC: Chciałbym się z Tobą podzielić pewną refleksją. Kiedyś brałem udział w widowisku, które funkcjonowało dosyć podobnie do czytań performatywnych. Było to narodowe czytanie „Wesela” Wyspiańskiego. Musieliśmy włożyć w czytany tekst również trochę ruchu, trochę gestu nawiązując przy tym kontakt między nami – aktorami, jak i między publicznością. Jednak, przynajmniej w moim przypadku, był pewien mankament. Wszystko szło dosyć płynnie, niemniej ten tekst, który miałem w ręce, wywoływał u mnie niemały dylemat. Z jednej strony miałem ochotę porzucić tekst i polecieć dalej, tak jak we wszystkich innych przedstawieniach, w których grałem. Z drugiej jednak strony, jak już miałem ten tekst w ręce, to rodziła się we mnie myśl „Jezu… a co jak się pomylę? A co jak wprowadzę mojego kolegę w błąd?” i cały czas to zmartwienie we mnie trwało. Jak jest w waszym przypadku? Doświadczyliście czegoś podobnego?
MO: Przyznam, że mam dosyć zbliżone odczucia. Strasznie cię ciągnie do tego tekstu, ponieważ w momencie jak znajdzie się on w twojej dłonie podczas występu – to zaczyna cię ograniczać. Zabiera ci pewne emocje i możliwości, które normalnie byś wystawił, aby oddać sens sztuki. Posiadanie takiej ściągawki staje się trochę kulą u nogi. Niemniej i tak jest to całkiem niezła forma, zwłaszcza, że można ją opanować przy kilku dniach porządnych prób.
MC: Tak jeszcze na koniec – jakbyś mógł podzielić się z nami jakąś refleksją na temat pracy aktora w trakcie obecnej pandemii?
MO: Dla mnie pandemia nie jest wymówką – jest osią zamachową do dalszego działania. Nikt z nas nie chce, aby obecne czasy stały się stałością. Niemniej powinniśmy, zarówno my, aktorzy, jak i teatry, domy kultury i inne przybytki kulturalne, wziąć odpowiedzialność za to, co tworzymy, oraz brać się czynnie do działania. Są nadal widzowie, którzy potrzebują kontaktu ze sztuką. Można tworzyć czytania performatywne dostępne online, oprócz tych trzech stworzyliśmy też czytanie „Zamek z kart”, które wciąż można zobaczyć na YouTube. Zresztą taka forma jest tylko jedną z wielu, które można wykorzystać. Tworzyliśmy również inne wydarzenia np. „Etiudy o miłości”, albo słuchowisko „Pan Złota Rączka”. W pewien sposób jest to oczywiście „skok na głęboką wodę”. Wielu z nas nie miało do czynienia z taką formą wyrazu. Język filmu jest jednak troszeczkę inny od języka teatru. Nie stoi to jednak na przeszkodzie, aby podzielić się pewną myślą, jak i stworzyć z tego coś pięknego. A w sztuce w końcu o to chodzi – aby dzielić się i myślą, i pięknem. Tym bardziej warto tworzyć.